JuliuszSlowacki Kordian Czescpierwszatrylogii Spisekkoronacyjny Wiecbedespiewalidazyl do kresu Ozywie ogien jesli jest w iskierce Tak Egipcjanin w liscie z aloesu Obwija zwiedle umarlego serce Na lisciu pisze zmartwychwstania slowa Chociaz w tym lisciu serce nie ozyje Lecz od zepsucia wiecznie sie zachowa W proch nie rozsypie Godzina wybije Kiedy mysl slowa tajemna odgadnie Wtenczas odpowiedz bedzie w sercu na dnie Juliusza Slowackiego Lambro PRZYGOTOWANIE Roku 1799 dnia 31 grudnia w nocy Chata slawnego niegdys czarnoksieznika Twardowskiego w gorach Karpackich przy chacie obszerny dziedziniec dalej skaly w dole bezlistne bukowe lasy Ciemnosc przerwana blyskawicami Czarownica czesze wlosy i spiewa CZAROWNICAZ gwiazd oblakanych Z wlosow czesanych Iskry padaja Jak z polskiej szabli Widza je diabli Odpowiadaja Blyskami chmur Leca swist pior Buki ugina Szatan zlatuje w postaci pieknego aniola SZATAN Ha czarownico czy bila godzina CZAROWNICA Ktora SZATANGodzina ktorej zaden czlowiek Dwa razy w zyciu nie slyszy CZAROWNICAUderzy Za dziesiatym mgnieniem powiek Z babilonskiej ludow wiezy A gdy bic bedzie choc glucha uslysze Lecz gdziez sa panie twoi towarzysze Leniwo spiesza z blekitu podniebien zolw z ktorego to zgrzeblo utoczyl mi tokarz Predzej chodzil SZATANTo zgrzeblo pokaz mi je pokaz lzy mi plyna poznaje Twardowskiego grzebien On mie zgrzeblem tym czesal gdy w psa wlazlszy skore U nog mu sie lasilem Odejdz moja pani Goscie sproszeni zleca sie na lysa Gore Czarownica odchodzi Szatan wola Szatani Blyska dziesiec razy i dziesiec tysiecy szatanow spada Spadl z nieba deszcz szatanow niech ziemie polewa Jesli jeszcze na ziemi sa edenskie drzewa Niech rosna to jesienia czlowiek owoc zbierze Siadajcie coz miedzy wami Nie widac Mefistofela ASTAROTHZaszedl na grob przyjaciela Na grobie Twardowskiego odmawia pacierze SZATAN Taki sie teraz zrobil czuly i pobozny Jak poeta Lecz ksiezyc zablysnal dwurozny Czas przystapic do dziela DIABLICo nam krol rozkaze SZATAN Obejrzec trzeba kola w wiekowym zegarze Krwia dzieciecia namascic gwichty i sprezyny Niech nam bije wyraznie lata dnie godziny Przyniescie go postawcie Co czy nie zepsuty ASTAROTHWszystkie kola wszystkie druty Cale rdza wiekow nie trawi Godzinnik z hostii co dlawi Po nim zadlo Lewiatana Przez wieki wiekow sie toczy Na dnie wskazuje zab smoczy Na godziny zadlo osy I dotad trwa nieprzerwana Wlosien siwa z kos szatana Ktoremu zbielaly wlosy Od strachu gdy grom z obloku Pamietacie A sprezyna Z ojczyzny Tella Kalwina Na ludzkim wsadzona oku Chodzi jak na dyjamencie W kolek i sprezyn zamecie Zamknieta grzesznika dusza Kurant po kurancie jaka Noga kossacza pajaka Wszystkie sprezyny porusza Jak wahadlo SZATANDosc opisow Gehenno Astarocie najstraszliwsi z bisow Jak asesory sadu gdy zegar bic zacznie Liczcie wieki dnie lata Zegar bije szatani licza swiecie swiecie swiecie Waz wiecznosci luskami w okrag ciebie gniecie Zebem zatrutym boki ogryza nieznacznie I wieki mra nad toba zasypujac pylem Umarlych pamiatek Ja widzialem twoj poczatek Ta garsc gliny powietrzem opasana zgnilem Ten trup chaosu w trumnie zamkniety blekitow Strawiony zgnilizna czasow Okryl sie rdzami kruszcow i koscia granitow Porosl mchem kwiatow i lasow Potem wydal robaki co mu lono tocza I mysla Biada im jesli marzen ziemia nie okrysla Kolem widzenia biada jesli je przekrocza GEHENNA Krolu wiek dziewietnasty uderzyl SZATANAstaroth Niech liczy lata moze ten co za oblokiem Gromy ciska chcac wesprzec jaki ziemski narod Moze wiek ktory ludziom skrocil jednym rokiem Moze ukradl szatanom dzien jeden godzine Wiec sie o nia upomne u Boga Lub buntowna choragiew rozwine We mnie i w przyrodzeniu zgwalconym ma wroga ASTAROTHTysiac osmset lat wybilo SZATANWiec sie kolo tortury cale obrocilo Kazdy zab jej rozdziera kazda szruba cisnie Teraz gdy niebo zablysnie Blyskawica trwa dluzej niz te wszystkie lata Zbiegle meczarnia dla swiata A kazdy rok jak slimak sunal sie leniwo Dla nedzarzy dla glupich kochankow nadziei A gdy slina osrebrzyl slad zbieglej kolei slizgal sie po niej czlowiek pamiatka przerzchliwa Oblakani w przeszlosci zeglarze Brali imie dziejopisow Sztuka ich bylo pisac wielkie kalendarze Pelne krolewskich imion i dat i napisow Inni mysla scigali tresc mysli Filozofy gleboko mysleli Az nad ciemna przepascia zawisli Obudzili sie w przepasc spojrzeli I zawolali Ciemno ciemno ciemno To hosanna dla nas szatanow To spiew naszych koscielnych organow Kto myslal przez godzine jest lub bedzie ze mna Wiek co przyjdzie ucieszy szatany Mefistofel wchodzi MEFISTOFEL Nasz szatan prorokuje w cudotwornym stroju Ma plaszcz caly Woltera dzielami latany I pioro gesie Russa sterczy na zawoju SZATAN Mefistofelu przyszla do dzialania pora Wybierz jaka igraszke wsrod ziemskiej czeredy Juz nie znajdziesz cichego wsrod Niemcow doktora Po szwajcarskich sie gorach nie snuja Manfredy I mnichy dlugim postem po celach nie chudna Wiec oblakaj jakiego zolnierza MEFISTOFELTrudno zolnierz to ryba ktora kruczkom nie dowierza I ma rozsadek zdrowy przy takiej latarni Obaczy kurza noge diabla kusiciela SZATAN Samiz tylko rycerze ujda nam bezkarni Sluchaj wsrod narodow wiela Jednemu sie ludowi dzien ogromny zbliza Idz tam jego rycerze nosza krzywe szable Jako ksiezyc dwurozny jako rogi diable I rekojesc tych kordow nie ma ksztaltu krzyza Pomoz im oni maja walke rozpoczynac Taka jakasmy niegdys z panem niebios wiedli Oni sie beda modlic zabijac przeklinac Oni na ojcow mogilach usiedli I mysla o zemsty godzinie Ten narod sie podniesie zwyciezy i zginie Miecze na wrogach polamie A potem wroga mysla zabije Bo mysl jego ogniste ma ramie Ona jak powroz wrogi uwiaze za szyje I zwiazanych postawi na takim pregierzu ze wszystkie ludy wzrokiem dosiegna i plwaniem MEFISTOFEL Krolu niechaj poszukam w diabelskim psalterzu Modlitwy na dzien co sie zowie zmartwychwstaniem Zmowie ja za ow narod Dzis pierwszy dzien wieku Dzis mamy prawo stwarzac krolow i nedzarzy Na cala rzeke stuletniego cieku Wiec temu narodowi stworzmy dygnitarzy Aby nimi zapychal kazda rzadu dziure A gdy wzrosnie ich potega Ten narod jak piekna ksiega W stara oprawiona skore Pargaminowym swiecic bedzie czolem SZATANDobra rada stancie kolem Stwarzajmy ludzi do rzadu Zawolajcie czarownicy Szatan daje rozkazy diabli pracuja zywioly ziemi i ladu W atmosferowej szklennicy Zamkniete i w jeden zlane Przez chemikow polamane Kwasorody gaz weglowy Zlewam w kociol platynowy Dmijcie duchy Gromy bija w kociol W zywiol ziemi Dorzucic szpilek Kaprala Z glowkami laku ktoremi Kresli plany krolow zwala Szpilek czterdziescie tysiecy Rzuccie w kociol SZATANI nic wiecéj SZATAN Nic DIABLICos z rozumu Kaprala SZATAN Nic DIABLISkonczony SZATANNiechaj leci Gromy bija duch ulatuje Stary jakby ojciec dzieci Nie do boju nie do trudu Dajmy mu na posmiewisko Sprzeczne z natura nazwisko Nazwijmy od slowa ludu Kmieciow czyli nedznych chlopow Teraz jak z niebieskich stropow Rzuccie wodza ludziom biednym DIABLIPanie czy skonczysz na jednym SZATANWrzucic do kotla dyjament Dyjament w ogniu topnieje Wylac sekretny atrament Z Talleyranda kalamarza Co w niewidzialnosc blednieje Od okularow rozsadku I dac w kociol w kotla wrzatku Obaczemy co sie stwarza DIABLIJuz gotowy mimo czary Wyszedl jakis czlowiek godny Zle w tym kotle byly wary Plyn za rzadki lub za chlodny SZATANTo nic to nic takich trzeba Biednym ludziom rzucac z nieba Beda przed nim giac kolana Jest to stara twarz Rzymiana Na pieniadzu wpol zatarta Dajmy mu na posmiewisko Sprzeczne z natura nazwisko Ochrzcijmy imieniem Czarta Teraz pusccie niechaj leci DIABLILepszy bedzie czlowiek trzeci SZATANTeraz z konstelacji raka Odlamac oczy i nogi Dodac kogucie ostrogi I z trwozliwego slimaka Oderwane przednie rogi Coz tam w kotle DIABLIKtos z rycerzy SZATANWodz chodem raka przewini Jak slimak rogiem uderzy Sprobuje i do skorupy Schowa rogi i do skrzyni Miejskiej zniesie planow trupy Czekajac az kur zapieje Rzucic w kociol Lachow dzieje Slownik rymowych koncowek Milijon drukarskich czcionek Sennego maku trzy glowek Coz tam DIABLIStarzec jak skowronek Zastygly pod wspomnien bryla Na pol zastygla przegnila Poeta rycerz starzec nic Dziewieciu Feba sultanic Eunuch SZATANPrzyspieszajmy dziela Bo z tamtej krakowskiej wiezy Slysze dzwon rannych pacierzy W powietrzu sie rozplynela Won kadzidel katedralnych CZAROWNICA Przeklete wasze dzielo Wicher diablej mowy Rozczesal z mojej chaty wlos slomianej glowy Czy mi na nia dachowek dacie z hostii mszalnych Zawierucha wierzbowe galazki obrywa Ludzie nie znajda roszczek na kwietna niedziele SZATANMilcz padalcze Czas uplywa Tworzmy razem wielkich wiele Co nakaze rzucac w tygle Rdze pozostala Na Omfalii igle Od krwia wilgotnych Herkulesa palcow Z rdzy sie narodzi niemalo Wymuskanych rycerzy ospalcow DIABLI Tlum tlum tlum polecial na ziemie Jak chmura SZATANSpieszmy nowe tworzyc brzemie Nim jutrznia blysnie ponura Nim sie zywioly ochlodza Rzucic jezyk Balaama oslicy A ci co sie z niego wyrodza Narodowej sie chwyca mownicy Mowcow plemie DIABLI Tlum tlum tlum polecial na ziemie Jak zwichrzone szpakow stado SZATANWidzicie te postac blada Z metow kotla juz na pol urodna Twarz uwiedla i wzrok w czarnym kole Paszcze mysli otwiera wciaz glodna Wiecznie dlawi ksiegarnie i mole I na krzywych dwoch nogach sie chwieje Jak niepewne rzadowe systema Chce mowic posluchajmy co na swiat posieje TWoR pokazujac z kotla glowe Czy lepiej kiedy jest krol czy kiedy go nie ma SZATANPrecz z tym sfinksem co prawi zagadki Sam jej diabel rozwiazac nie umie Niech w szkolarzow zasiewa ja tlumie Oplatana w dziejowe wypadki Niech z ministerialnej lawy Nad rozlewem zyzniacym krwi Nilu Ze zlamanych kolumien podstawy Gada hieroglifem stylu ASTAROTHPanie Patrz tam z kotla pary Znow sie jakis twor wylega Twarz ma okropnej poczwary Przez piers jeneralska wstega SZATANWitajcie go oto twor Niszczyciel jakby horda Nogajca On w stolicy owlada dzial mur On z krwi na wierzch wyplynie to zdrajca A gdy zabrzmi nad miastem dzial huk On rycerzy ginacych porzuci Z arki kraju wyleci jak kruk Strzasnie skrzydla do arki nie wroci Kraj przedany on wyda pod miecz GlOS W POWIETRZUW imie Boga precz stad precz Wszystko znika CHoR ANIOloWZiemia to plama Na nieskonczonosci blekicie Ciemna gwiazda w slonecznych gwiazd swicie Grob odwieczny potomkow Adama ARCHANIOl Onego czasu jedna z gwiazd wiecznego gmachu Oblakala sie w drodze jam ja zgonil lotem Czulem w dloni jej serce bijace z przestrachu Jak serce ptaka ludzkim dotknietego grotem I drzaca polozylem przed tronem Jehowy A Bog rzekl do mnie swiato-tworzacymi slowy Krew ludzka skrzydla twoje rumieni Padlem twarza na boskie podnoze Na proch gwiazd na kobierce z promieni Boze Boze Boze Skrzydel piory otarlem o ziemie Krwawa byla widzialem widzialem Za grzechy ojcow w groby kladace sie plemie Lud konal gwiazda gasla za gwiazda lecialem Lud skonal Czas bys go podniosl Boze lub gromem dokonal A jesli Twoja dlon ich nie ocali Spraw by krwi wiecej nizli lez wylali Zmiluj sie nad nimi Panie A Bog rzekl Wola moja sie stanie CHoR ANIOloWZiemia to plama Na nieskonczonosci blekicie A Bog ja zetrze palcem lub wleje w nia zycie Jak w posag gliniany Adama PROLOG PIERWSZA OSOBA PROLOGU Boze zeszlij na lud twoj wyniszczony bojem Sen cichy sen przespany z pociech jasnym zdrojem Niechaj widmo rozpaczy we snie go nie dreczy Rozwies nad nim kotare z rabka niebios teczy Niech sie we lzach nie budzi przed dniem zmartwychwstania A mnie daj lzy ogromne i meki niespania Po mekach wrecz mi trabe sadnego aniola A kogo przed tron Boga ta traba zawola Niechaj stanie przed Toba Daj mi sile Boze A komu palec przeklenstw na czolo poloze Niech nosi znak na czole Pozwol Panie tuszyc ze slowem zdolam cielce zlote giac i kruszyc Z brazu wzniose posagi gdzie pokrusze gipsy A kto ja jestem Jestem duch Apokalipsy Obroccie ku mnie oczu zamglonych i twarzy Oto stoje wsrod siedmiu zlocistych lichtarzy Podobny do czlowieka szata w dlugosc szczodra Splywa do stop pas zloty przewiazal mi biodra Glowe kryje wlos bialy jak sniegi jak welna Z oczu skra leci ogniow dyjamentu pelna Nogi mam jak miedz swiezym ogniskiem czerwona Glos huczy jako woda wezbraniem szalona W reku siedem gwiazd niose a z ust mi wytryska Miecz ostry obosieczny a twarz moja blyska Jak slonce w calej mocy wyswiecone kolem A gdy przede mna na twarz upadniecie czolem Powiem wam Jestem pierwszy i ostatnim bede DRUGA OSOBA PROLOGU Ja wam zapal poety na nici rozprzede Wy smiejcie sie z zapalu mego towarzysza Kto on do tureckiego podobny derwisza Owe siedem lichtarzy jest to siedem grodow Stoi wsrod siedmiu zlotem nalanych narodow Wygnaniec A wlos czarny w siwosc mu zamienia Nie wiek ale zgryzota W oczach blask natchnienia W reku gwiazdy to mysli z ktorych jasnosc dniowa Miecz w ustach obosieczny jest to sztylet slowa Ktorym zabija ludzi glupich albo wrogow TRZECIA OSOBA PROLOGU Zwasnionych obu spedzam ze scenicznych progow Dajcie mi proch zamkniety w narodowej urnie Z prochu lud wskrzesze stawiam na mogil koturnie I mam aktorow wyzszych o cale mogily Z przebudzonych rycerzy zerwe calun zgnily Wszystkich obwieje nieba polskiego blekitem Wszystkich oswiece duszy promieniem i switem Urodzonych nadziei az przejda przed wami Pozdrowieni usmiechem pozegnani lzami CZesc PIERWSZA AKT PIERWSZY SCENA I Kordian mlody 15-letni chlopiec lezy pod wielka lipa na wiejskim dziedzincu Grzegorz stary sluga nieco opodal czysci bron mysliwska Z jednej strony widac dom wiejski z drugiej ogrod za ogrodzeniem dziedzinca staw pola i lasy sosnowe KORDIAN zadumany Zabil sie mlody Zrazu jakas trwoga Kladla mi w usta potepienie czynu Byla to dla mnie posepna przestroga Abym wnet gasil mysli zapalone Dzis gardze glupia ostroznoscia gminu Gardze przestroga zapalam sie plone Jak kwiat lisciami w niebo otwartemi Chwytam powietrze pozeram wrazenia Mysl Boga z tworow wyczytuje ziemi I glazy pytam o iskre plomienia Ten staw odbite niebo w sobie czuje I mysli nieba blekitem Ta cicha jesien co drzew trzesie szczytem Co na drzewach liscie truje I rozom rozwiewa czola Podobna do smierci aniola Ciche wyrzekla slowa do drzew Gincie drzewa Zwiedly opadly Mysl smierci z przyrodzenia w dusze sie przelewa Posepny teskny pobladly Patrze na kwiatow skonanie I zdaje mi sie ze mie wiatr rozwiewa Cicho Slysze po lakach trzod blednych wolanie Ida trzody po trawie chrzeszczacej od szronu I obracaja glowy na niebo pobladle Jakby pytaly nieba Gdzie kwiaty opadle Gdzie sa kwitnace maki po wstegach zagonu Cicho odludnie zimno Z wiejskiego kosciola Dzwon wieczornych pacierzy dzwiekiem szklannym bije Ze skrzeplych traw modlitwy zadnej nie wywola Ziemia sie modlic bedzie gdy sloncem ozyje Otom ja sam jak drzewo zwarzone od kisci Sto we mnie zadz sto uczuc sto uwiedlych lisci Ilekroc wiatr silniejszy wionie zrywa tlumy Celem uczuc zwiednienie glosem uczuc szumy Bez harmonii wyrazow Niech grom we mnie wali Niech w tlumie mysli jaka mysl wielka zapali Boze zdejm z mego serca jaskolczy niepokoj Daj zyciu dusze i cel duszy wyprorokuj Jedna mysl wielka rozniec niechaj pali zarem A stane sie tej mysli narzedziem zegarem Na twarzy ja pokaze popchne serca biciem Rozdzwonie wyrazami i dokoncze zyciem po chwili Jam sie w milosc nieszczesna calym sercem wsaczyl mysli potem nagle obraca sie do Grzegorza Grzegorzu porzuc strzelbe czyscic GRZEGORZJuzem skonczyl Co mi panicz rozkaze KORDIANChodz tutaj moj stary Nudze sie GRZEGORZNie nowina coz ja poczne na to Chcesz panicz powiem bajke szlachetnie bogata Mam ja w szkatule mozgu dykteryjki czary Po babce mojej starej co w Bogu spoczywa Chcesz pan tej co sie gada czy tej co sie spiéwa Kordian milczy Grzegorz mowi nastepujaca bajke Bylo sobie niegdys w szkole Piekne dziecie zwal sie Janek Czul zawczasu boza wole Ze starymi suszyl dzbanek Dobry z niego bylby wiarus Bo w literach nie czul smaku Co dzien stary bakalarus lamal wierzby na biedaku I po setnej setnej probie Rzekl do matki Oj kobiéto Twego Janka w ciemie bito Nic nie wbito wez go sobie Biedna matka wziela Jana Szla po rade do plebana Przed plebanem w placz na nowo A ksiezulo sluchal skargi I powaznie nadal wargi Po ojcowsku ruszal glowa Wysluchawszy pacierz zlego Patrz mi w oczy rzekl do zaka Nic dobrego nic dobrego Potem hoza twarz pogladzil Dal oplatek i pietaka I do szewca oddac radzilJak poradzil tak matczysko I zrobilo Szewc byl blisko Lecz Jankowi nie do smaku Przy szewieckiej slipac igle Diabel mieszal zolc w biedaku snily mu sie dziwy figle Zwyciezyla wilcza cnota Rzekl W swiat pojde o pietaku A wiec tak jak byl holota Przed terminem rzucil szewca I na strudze do Krolewca Poplynal Jak do wody wpadl i zginalMatka w placz lamala dlonie A ksiadz pleban na odpuscie Przeciw dziatkom i rozpuscie Grzmial jak piorun na ambonie W koncu dodal Bogobojna Trzodko moja badz spokojna Co ma wisiec nie utonieMaly Janek gdzie sie chowal Przez rok caly zgadnac trudno Wsiadl na okret i zeglowal I na jakas wyspe ludna Przyplynawszy wyladowal Owdzie krol przechodzil droga Jas poklonil sie krolowi I dworzanom i ludowi A klaniajac szastal noga Tak ukladnie ze krol stary Wlozyl na nos okulary I wnet tymze samym torem Dwor za krolem lud za dworem Powkladali szkla na oczy Owoz krol ten posiadl slawe Jakoby mial wzrok proroczy I choc stracil oko prawe Tak kunsztownie lewym wladal ze czlowieka zaraz zbadal Na co mierzy na co zdatny Czy zen ma byc rzadca kraju Czy podstoli czy tez szatny Lecz ta raza wbrew zwyczaju Krol pan oczom nie dowierza Czy zak Janek na tancerza Czy na rzadce dobry kraju Wiec zapytal Moj kochanku Jak masz imie Janek Janku Coz ty umiesz Psom szyc buty A czy dobrze Oj tatulu Czyli raczej panie krolu Jak szacuje reczyc moge ze but kazdy ostro kuty I na jedna zrobie noge Czyli raczej na lap dwoje To na zime Z letnich czasow But o jednym szwie wystroje Na oplatku bez obcasow A robota takiej wiary ze psy puszczaj na moczary Sucha noga przejda stawy Masz wiec sluzbe zlotem place Rzekl do Janka pan laskawy I za soba wiodl w palace A gdy dzien zaswital czwarty Szly na lowy w butach charty A szewc chartow w aksamicie Przy krolewskiej jechal swicie Zloty order mial na szyi W trzy dni zostal szambelanem W szesc dni rzadca prowincyji W dni dwanascie zostal panem Stara matke wzial z chalupy Krol frejlina ja mianowal A plebana pozalowal W biskupy KORDIAN Cha cha cha przednia powiesc GRZEGORZA widzi pan widzi Jak zabawilem gadka Niech sie pan nie wstydzi W tej powiesci moralna kryje sie nauka KORDIAN Jaka Powiedz mi stary GRZEGORZA ktoz jej wyszuka Dosc ze jest sens powiadam KORDIANWierze GRZEGORZTrzeba wiary Bo widzi panicz kiedy gada sluga stary To w slowach dziecku dawac nie bedzie trucizny Blakalem sie ja dlugo z dala od ojczyzny I tak mi bylo ciezko od tesknego zalu ze zolnierze ciesali kolki na wasalu Odcinajac sie szabla nie bralem pociechy Bo zadnych klosow ludziom nie wysieja smiechy A smutek niby madra ksiazka w sercu zyje I mowi wiele rzeczy i czlowiek nie gnije Jak muchomor pod sosna lecz zbiera po szczypcie Przestroge do przestrogi Bylem ja w Egipcie Ponos no o tej walce nie mowilem panu Czy wolno KORDIANMow mow stary GRZEGORZ krecac wasa Daj go tam szatanu Kaprala tegi czlowiek Wywiodl wojsko w pole Nie w pole w piaski raczej rowno jak po stole Otwarto na wsze strony kedys wzrok obrocil Oko biegnac po piaskach Boga szuka w niebie Wodz szyki w piec kwadratow sprawil ku potrzebie I niby piec gwiazd jasnych na pustynie rzucil Mnie swiecacemu w jednej widac bylo cztery Przed walka przypominam smiech nas ruszyl szczery Bo trzeba panu wiedziec na wojska ogonie Snuly sie z bagazami osly przy bagazach Przywlekli sie z Francyji w bagnetow zachronie Medrkowie co to basnie pisza w kalendarzach Gardzilismy jak Niemcem ta chmura komorow Ta psiarnia co jak truflow wietrzyla kamieni Wiec gdy do walki wiele stanelo pozorow Zawolalismy glosno Osly i uczeni Chowajcie sie w kwadraty dalej za pas nogi Dalibog korzystali z lagodnej przestrogi Przyznam sie jednak panu ze choc zolnierz bitny Przed walka bylem nieco nad zwyczaj ponury Jak dzis pamietam z dala lal sie Nil blekitny Dalej jakiegos miasta widac bylo mury I nad glowami niebo czyste bez obloku A powietrze choc bardzo jasne gralo w oku Nad katafalkiem niby od gromnic plomyki Lecz co najbardziej ludu zadziwilo szyki To byly owe wielkie murowane gory Stad by je bylo widziec gdyby nie Karpaty I gdyby z nieba mozna zetrzec wszystkie chmury Wtem wodz przyjechal konno zagrzmialy wiwaty Acz bez winnych kielichow Wodz wskazal na wieze I rzekl Soldats co znaczy powiedzial zolnierze Slyszalem wszystko wodz rzekl Patrzcie wojownicy Ze szczytu piramidy co znaczy z dzwonnicy Ze szczytu tych piramid sto wiekow was widzi Wiec spojrzalem gdzie wskazal po nieba blekicie Az tu patrz niech kto ze mnie jak z prostaka szydzi Opowiem Klne sie panu na piramid szczycie Jak w kosciolach slawnego maluja Michala Taki stal rycerz w zbroi promiennego ciala I plomienista dzida przebijal z wysoka Wijacego sie z dala na pustyni smoka Co ku nam lecial w chmurze kurzawy i piasku Sto dzial zagrzmialo oczy zgubilem od blasku A kiedym wzrok odpytal az tu mameluki Krzywymi nas szablami dziobia gdyby kruki To konmi do ucieczki obroceni wrzkomo Siadaja na bagnetach jak malpy KORDIANCoz daléj GRZEGORZ A wstydzze sie pan pytac kazdemu wiadomo zesmy zawsze lamane parole wygrali I gdyby nie ta dzuma Ale pan nie slucha KORDIAN zamyslony mowi sam do siebie Wstyd mi Starzec zapala we mnie iskre ducha Nieraz z mysla zburzona w ciemne ide lasy Szczek broni rzucam w sosen rozchwianych halasy Widze siebie wsrod swiatel czarodziejskich slawy Wsrod promienistych szykow szyki wstaja z ziemi Ziemia wstaje jak miasto odgrzebane z lawy Glupstwo dziecinstwo marzen myslami takiemi Nie smialbym sie wynurzyc przed starcow rozsadkiem Wiec szukam kogo slugi co rozwleklym watkiem Snuje glupie powiesci mysli potem nagle do Grzegorza Idz sobie Grzegorzu Jak sie panna na konna przechadzke wybierze Dasz mi znac GRZEGORZPanicz moze dzis nie dospal w lozu Bo starego odpedza jak natretne zwierze Bywszy niegdys w niewoli znalem ja mlodziana Co mial wiele nauki nie gardzil mna przecie I dziekowal za powiesc gdy dobrze dobrana Bylo to piekne wcale i szlachetne dziecie Smutno skonczyl KORDIANCoz umarl GRZEGORZA gdzie tam moj panie KORDIAN Wiec zyje GRZEGORZOj nie zyje Gdy nas Rosyjanie Wzieli w dwunastym roku spedzili jak trzode I na Sybir zawiedli Dwochset naszych bylo Wiarusy kes nadpsute oficerstwo mlode A jak wzajem sprzyjali wspomniec starcu milo Jeden drugiemu nigdy nie powie jak Bracie Chleb lamia jak oplatki w jednej chodza szacie Ten o ktorym rzecz wiode zwal sie Kazimierzem Otoz kiedy sie Moskal pastwil nad zolnierzem Pan Kazimierz za wszystkich cierpial potem z glowy Dobyl mysli zawolal na tajemne zmowy I odkryl zamiar wcale dostojny bo smialy Nie szydz panie kto kupi niewola wlos bialy Ten rozpaczy szalonej w ludziach nie potepi Wiec on myslal ze straze kozackie wytepi Zmarlym wydrze zelazo i polskie wiarusy Do Polski odprowadzi Poznali sie Rusy Na malowanych lisach wywiedli na pole Caly nas pulk Baszkirow ostapil w polkole Wolga stala za nami pulkownik tatarski Przeczytal glosno niby jakis dekret carski A w tym dekrecie stalo aby polskie jence Rozdzielic na dziesiatki i w pulki powcielac Wtenczas nasze wiarusy wziawszy sie za rece Krzykneli Nie pojdziemy Zamiast nas wystrzelac Czy wierzysz pan ze owe tatarskie szatany Rzucali nam na szyje rzemienne arkany Wlasnie jakby na koni zdziczalych tabuny Oh co czulem to z soba poniose do truny Zwiazalismy sie wszyscy rekoma co sily Pamietam z prawej strony nie z lewej od serca Stal przy mnie zolnierz wiekiem ranami pochyly Ku niemu zwinal koniem baszkirski morderca Wiec biedak reke moja na ksztalt szabli scisnal Potem ociezal na niej bezwladny obwisnal Patrze mu w twarz posinial caly na ksztalt trupa Oczy wybiegly szyja zwiazana powrozem Tu Baszkir zacial konia kon spiety dal slupa Skoczyl a starzec jak kon uwiazany lozem Pociagnal sie po piasku po krzemiennej warscie Widzialem na krzemieniach wlosow siwych garscie Z krwi wyrwane kroplami Kon lecial jak strzala Juz trup zniknal a jeszcze widac bylo konia I mysl przy koniu starca krwawego widziala Stalismy jak garsc klosow pozolklych srod blonia Gluche bylo milczenie zgroza oblakanie Piszczac kolem jak krucy krazyli poganie Wybierali oczyma gdzie powrozem skina smierc dajac chcieli zabic przedsmiertna godzina Wtem panie nasz Kazimierz ow Kazimierz mlody Skoczyl w tlumy Baszkirow i z tlumu wyskoczyl Z pulkownikiem tatarskim rzucil sie do wody Tak ujetego wroga miedzy dwie kry wtloczyl A kry sie zbiegly glowa z Baszkira odpadla Jak mieczem odrabana i na krze usiadla Z otwartymi oczyma KORDIANA Kazimierz GRZEGORZZginal KORDIAN Grzegorzu czy nie pomnisz zmarlego nazwiska GRZEGORZ Nie wiem On pod imieniem Kazimierza slynal Co mu tam dzis nazwisko po smierci Pan sciska Reke starego slugi KORDIANBoze jak ten stary Rosl zapalem w olbrzyma lecz ja nie mam wiary Gdzie ludzie oddychaja ja oddech utracam Z wynioslych mysli ludzkich niedowiarka okiem Wsteczna droga do zrodla metnego powracam Drog zawartych przesadem nie przestapie krokiem Teraz czas swiat mlodzienca zapalem przemierzyc I rozwiazac pytanie zyc alboli nie zyc Jam bezsilny nie moge jak Edyp zabojca Rozwiazac wszystkich sfinksow zagadki na swiecie Rozmnozyly sie sfinksy dzis tajemnic trojca Liczna jak ziarna piasku jak lakowe kwiecie Wszedzie pelno tajemnic swiat sie nie rozszerzyl Ale zyskal na glebi wierzchem czlowiek plynie Lecz jesli drogi wezlem zeglarskim nie mierzyl Nie wie czy bieg jest biegiem gdy brzeg z oczu ginie Chyba ze w owej drodze jak milowe slupy Mija stare przesady zbladle wiekow trupy Nie to sa raczej krzyze przy ubitej drodze Prostak przy nich koniowi zatrzymuje wodze I zegna sie i poklon oddaje gdy mija Potem medrkowie prostsze wytkna ludziom szlaki Z wolna na droge nowa zjezdzaja prostaki Na zapomnianym krzyzu bocian gniazdo zwija Mech rosnie pod nim dzieci w piasku sadza kwiaty Nieraz krzyz u stop samych podgryziony laty Pada zabija dzieci z sielskiego pobliza A lud placze ze zwalic nie pamietal krzyza Wiec ide na swiat rabac nadprochniale drewna Milosc zapomne o niej wsrod swiatowej burzy Pozostanie glos wspomnien jak piesn dzika rzewna Jak piesn zurawia co sie opoznil w podrozy I samotny szybuje po blekicie nieba Ostatni z licznych szczesnych tlumow odblakany Trzeba mi nowych skrzydel nowych drog potrzeba Jak Kolumb na nieznane wplywam oceany Z mysla smutna i z sercem rozbitym LAURA wolajac z ganka Kordianie KORDIAN Ten glos rozwiewa zlote zapalu switanie Zamkniety jestem w kole czarow tajemniczem Nie wyjde z niego Moglem byc czyms bede niczem SCENA II Ogrod Lipowe aleje krzyzuja sie w rozne strony wsrod drzew widac dom opuszczony z wybitymi oknami Jesien liscie opadaja wietrzno Kordian i Laura zsiadaja z koni przy ktorych Grzegorz zostaje i wchodza do alei Dlugo nic do siebie nie mowia LAURA z usmiechem na pol szyderczym Czemu Kordian tak smutny Kordian patrzy na nia oczyma zamglonymi i milczy Znalazlam dzis rano W imionniku wierszami karte zapisana Poznalam reke pioro o nie raczej dusze Kordian zarumieniony schyla sie ku ziemi Czemu sie pan moj schyla KORDIANOdmiatam i krusze Galazki ciernie chwasty spod stop twoich pani Ciern co mi zrani reke nikogo nie zrani LAURA Kordian zapomnial ze ma matke matke wdowe Coz to Kordian brwi zmarszczyl chmurzy sie rumieni KORDIAN Zapytaj sie drzew pani dlaczego w jesieni Szronem dotkniete nosza liscie purpurowe To tajemnica szronu LAURAUsiadzmy w alei Ktoz z nas pierwszy obaczy gwiazde dobrze znana KORDIAN Nie ujrze jej jezeli to gwiazda nadziei LAURA A jesli gwiazda wspomnien KORDIANO dla mnie za rano Na blada gwiazde wspomnien LAURAGdziez gwiazda Kordiana Kordian wznosi oczy na twarz Laury i odwraca sie Jak sie nazywa KORDIANPrzyszlosc LAURA z usmiechem W ktorej stronie nieba KORDIAN O nie wiem nie wiem jest to gwiazda oblakana Co dnia ja trzeba tracic co dnia szukac trzeba LAURA Kordian ma piekna przyszlosc talenta zdolnosci KORDIAN Tak gdy mie spala meczarnie To bede swiecil ludziom prochnem moich kosci Talenta sa to w reku szalonych latarnie Ze swiatlem ida prosto topic sie do rzeki Lepiej swiatlo zagasic i zamknac powieki Albo kupic rozsadku zimnych wyobrazen Zaplacic za ten towar calym skarbem marzen LAURA Jaki dzis Kordian gorzki Usiada na lawce darniowej Kordian u nog jej sie kladzie i mowi patrzac na niebo KORDIANCzarowna natura Jak kon Apokalipsy szara leci chmura Jesiennym gnana wiatrem a w chmurze mysl gromu Omdlala zimnem iskry wydobyc nie moze Wiec co ma w lonie gniewu nie powie nikomu I przeplynie nad swiatem Z gromem mysli zloze Niechaj plyna nad swiatem zimne i bez glosu zrywa kwiat i obraca sie z usmiechem do Laury Pani wez te galazke purpurowa wrzosu Ale jej nie otrzasaj ze szronu brylanta zamyslony patrzy na niebo Pani patrz tam na niebo oto duchy Danta Tam sie na starym drzewie wichrzy szpakow stado Zalecialy przelotem i do snu sie klada Wiatr przez noc bedzie liscie zbijal one przesnia Noc cala drzew ginacych kolysane piesnia Aniol przeczucia spiacym wskaze lotu szlaki A gdy sie zbudza drzewo powie Leccie ptaki Nie mam juz dla was lisci jam sie zestarzalo Przez noc kiedyscie spaly LAURACoz stad za nauka KORDIAN Cha cha nauka smutku ze drzewo nie spalo A ptaki spaly LAURAKordian co przyszlosci szuka Powinien spac jak ptaki KORDIANGdziez aniol przeczucia Czy przyjdzie poprowadzi Wiec mysli i czucia Trzeba skapca przykladem na lata rozlozyc I nigdy zmyslow w jednej nie utracic burzy Trzeba sie dzis zwyciezyc aby jutra dozyc Dziwna ciekawosc zycia prowadzi w podrozy A za ciekawosc trzeba nieszczesciami placic I nigdy zmyslow w jednej burzy nie utracic gwaltownie Jam je utracil Boze zmiluj sie nade mna LAURA Kordianie Kordian milczy Czas powracac juz wietrzno i ciemno KORDIAN O pani zostan jeszcze LAURAWiec pan mi przyrzeka ze bedzie spokojniejszy KORDIAN z oblakaniem Tak LAURAPrzyszlosc daleka Poki jestesmy mlodzi wszystko jest przed nami KORDIAN zamyslony patrzac na niebo Ciemny sie blekit nieba wyswieca za mglami Ach ksiezyc patrz tam pani ksiezyc srebrny pelny Stanal i patrzy na nas chmur srebrzyste welny Spadly nan leci jakby wyrywal sie z chmury Teraz go na pol galaz rozcina sprochniala Teraz srod czarnych lisci krag chowa ponury Pani gdy kiedys kiedys twarz ksiezyca biala Blysnie wsrod chmur lecacych na jesiennym niebie Bedziesz moj cien natretny odpedzac od siebie po chwili Bog promien duszy wcielil w nieskonczone twory Dusza sie rozprysnela na uczuc kolory Z ktorych piec wzielo zmysly cielesne za slugi Inne zagasly w nicosc ale jest swiat drugi Tam z uczuc razem zlanych wstanie aniol bialy Mniejszy moze niz czlowiek atom srodek kola Rozprysnionych promieni ale jasny caly I plam ludzkich nie bedzie na sercu aniola Nieskonczonosci zmyslem dusza sie pomnozy Bog aniolowi oczy na przyszlosc otworzy Az przestanie zagladac w ciemna wspomnien trumne Bog mu pod nogi swiatla wywroci kolumne Po niej gwiazd mirijady zapali i slonca Aniol je przejrzy wzrokiem nadziei do konca I do gwiazdy podobny bedzie w przyszlosc plynal O duch moj chce sie wyrwac juz piora rozwinal Dusza z ust zapalonych leci w blekit nieba opuszcza rece i z rozpacza Na jednego aniola dwoch dusz ziemskich trzeba LAURA zle jesli sie pan bedzie marzeniem zapalal Prawdziwie nie pojmuje co mu jest KORDIAN ze wzgarda Oszalal Laura odchodzi ku drzwiom ogrodu siada na kon i odjezdza z Grzegorzem Kordian zostaje sam w ogrodzie nieruchomy KORDIAN sam swiatla nocy blyskaja na nieba szafirze Mysl zblakana w blekity niebieskie upadla Oto ja gwiazdy w kregi porywaja chyze I kreca az zmeczona posepna pobladla Powroci z tancu niebios w nudne serce moje Czekam nad otchlaniami niebieskimi stoje Zalekniony o mysli w gwiazd tonace wirze Gwiazdy wy gdzies lecicie jak zurawi stada Gwiazdy polece z wami po niebios szafirze dobywa pistoletu Nabity niechaj krzemien na zelazo pada Bol chwila jedna ciemno potem jasnosc blysnie Lecz jesli nie zaswieci nic i bol przeminie Jesli sie wszystko z chwila bolesci rozprysnie A potem ciemnosc potem nawet ciemnosc ginie Nic nic i sobie nawet nie powiem samemu ze nic nie ma i Boga nie zapytam czemu Nic nie ma Ha wiec bede zwyciezony niczem smierc patrzy w oczy moje dwustronnym obliczem Jak niebo nad glowami i odbite w wodzie Prawda lub omamienie lecz wybierac trudno Gdzie nie mozna zrozumiec przyklada bron do czola Nie nie w tym ogrodzie Znajde srod lasow lake kwietna i odludna wychodzi z ogrodu SCENA III Noc Laura sama w pokoju przy lampie LAURA Dotad Kordian nie wrocil jedynasta bila Natretna niespokojnosc w serce sie zakrada Gdybym tez dziecie plochym szyderstwem zabila Dmucham w roze co sloncem palona opada A jesli jego serce z takich kruszcow lane ze co na nim napisze przetrwa napisane Na wieki wiekow Boze jesli jego oczy Przywykna do ciemnosci i do lez Co gorsza Jesli miasto lez w dzieciach zapalonych skorsza Duma gorzkie usmiechy na twarz mu wytloczy zamysla sie potem bierze sztambuch i przewraca Nudnymi grzecznosciami zapisane karty Ten mie rowna do kwiatu ci do gwiazd a czwarty Do Dyjanny bogini on sam jak bog Apis Zwierzeca nosi glowe Ten kwiat chce rozkwitac Rysunek siostry mojej Ach Kordiana napis Spojrzalam mimowolnie musze raz odczytac czyta wiersz Kordiana O przyplyne ja kiedys we wspomnien lancuchu Zatrzymam sie wspomnienia krokiem sie nie rusza Az powiesz Natretny duchu Ciezysz na duszy mojej twoja cicha dusza Jak ksiezyc morz oczyma podnoszacy ciemnie Jestes wszedzie kolo mnie nade mna i we mnie Luba jam kolo ciebie i z toba i w tobie Nie przychodze wyrzucac ani przypominac Ani smiem blogoslawic ani chce przeklinac Przysnilo mi sie tylko kilka pytan w grobie Sluchaj niegdys ze szczesciem bralas zareczyny Pokaz mi ow pierscien zloty Ha szczernial szczernial pierscien to nie z mojej winy Dlaczego na twarz wlosow rozpuszczasz uploty Spostrzeglem we wlosow chmurze Bladosc twarzy i cos blyska Moze to blask w perel sznurze Moze swiatlo brylanta albo kornaliny Moze rozgrane sloncem topazu ogniska Moze to lzy ty placzesz to nie z mojej winy Moj aniele moj aniele Kwiat ci niegdys wienczyl glowe A bylo kwiatow tak wiele ze nim zwiedly bralas nowe Dlaczegoz dzisiaj w stroju zmiane widze jawna Wszak kwiaty przezyc burze musialy i spieki Procz jednej bladej rozy ktora dawno dawno Nie pomne z jakiej przyczyny Zwiedla na wieki Jesli tak wszystkie zwiedly to nie z mojej winy przestaje czytac Slysze tetent to Kordian wiec okno otworze Nie moze bym za zbytnia troskliwosc wydala Co nikt drzwi nie odmyka otwiera okno Boze wielki Boze Kon przelecial bez jezdca Co to jest Drze cala dzwoni Panna pokojowa wchodzi Gdzie Grzegorz PANNANie wiem pani nie siadl do wieczerzy Widac bylo bo dzbankiem z nami sie nie dzielil Jak zyd plaszczem Chrystusa LAURASzukaj go niech biezy GRZEGORZ wchodzac Nieszczescie Oh nieszczescie panicz sie zastrzelil AKT DRUGI ROK 1828 WeDROWIEC James Park w Londynie wieczor Kordian siedzi pod drzewem wokolo laki zielone dalej sadzawka ocieniona drzewami trzody dokola parku palace i dwie wieze Westminsteru KORDIAN Wyspe lak porzucono na palacow stepy Uciekam tu opodal od wracego gminu Lud woli pic dym wegli i zagladac w sklepy A ten ogrod czarowna sielanka Londynu Jak ustep zloty w nudnym ginie poemacie Ludzie wy sie tym drzewom przypatrywac macie Jak cudom Boga obok cudow waszej reki Drzewa nietkniete rajskie zachowaly wdzieki Nieraz mgly nadplynione w kleby czarne zwina I lisciowym wachlarzem na miasto odwieja Po sadzawkach labedzie rozzaglone plyna Ludzie piaskiem Paktolu weze sciezek sieja A laki flamandzkiego aksamitu puchem Tam miasto Zegar ludzkim krecacy sie ruchem A tu cisza tu ludzmi nie kwitna ogrody Ale sie po murawach wyperlily trzody Byl wiek zem ja w dziecinnych marzeniach budowal Wszystkie stolice ziemskie dzis je widze rozne Alem pierwszych obrazow w mysli nie zepsowal Sa dzis porownan celem jak ksiegi podrozne Rzeczywistosci naga wynagrodz marzenie Obym sie sam ocenil skoro swiat ocenie Kto wie moze w szczesliwych grono mie powola Chcialbym blizne Kaima zmazac z mego czola Pierwszy wzrok ludzi czolo samobojcy bada Zbliza sie Dozorca ogrodu bioracy oplate za krzesla DOZORCA A Panie moj pens za krzeslo Kordian daje szyling i nie przyjmuje reszty Pan moj jak lord placi A jak lord siasc nie umie KORDIANJakze wiec lord siada DOZORCA Na trzech krzeslach zarazem siadaja magnaci Na jednym lord sie kladzie a na drugim nogi A na trzecim kapelusz to trzech pensow suma KORDIAN Dziekuje bracie bede korzystal z przestrogi DOZORCA Szlachetny to jest zwyczaj zyzna ludziom duma Lekam sie by go nowa reforma nie zniosla sciemnia sie KORDIAN Tam gdzie gestymi drzewy sadzawka zarosla Jakis czlowiek samotny jak cien sie przesuwa Patrzy na ksiezyc wzdycha to milosnik czuly Zapewne wielkie serce smutkami zatruwa Moze mu sie marzenia zlotym watkiem snuly I przerwaly sie nagle od swiata ucieka Chcialbym go poznac Bracie znasz tego czlowieka DOZORCA To pewien dluznik bankrut potepion wyrokiem KORDIAN Dlaczegoz nie w wiezieniu duma lecz w ogrodzie DOZORCA Prawo w domy nie wchodzi po slonca zachodzie Nie biega po ulicach za dluznika krokiem Wiec dluznik we dnie sypia a chodzi po nocy Myslalem ze pan takze przy Boga pomocy Mijasz sie z prawem KORDIANNedzny DOZORCAPan jakby lord placi Mam honor mu polecic siebie moich braci Jeden jak ja przedaje krzesla w parlamencie Drugi jak ja przedaje groby w Westminsterze Trzeci robi na przedaz herbowe pieczecie Na kazdej ryje lokiec szalki i dwie wieze Podobne ksztaltem do wiez dluznikow wiezienia Czwartego lud nazywa Garrikiem tragicznym Prawdziwie malpi talent wzial od urodzenia I Punsza bohatera przed tlumem ulicznym Pokazuje przez Punsza usta opowiada Jak zabil zone dziecie wyrzucil przez okno Obwiesil kata wreszcie w szpony diabla wpada A gdy go diabel porwie widze we lzach mokna Kordian odchodzi Dover Kordian siedzi na bialej kredowej skale nad morzem czyta Szekspira wyjatek z tragedii pod tytulem „Krol Lear” KORDIAN czyta Chodz oto szczyt stoj cicho Zakreci sie w glowie Gdy rzucisz wzrok w przepasci ubiegle spod nogi Wrony przelatujace w otchlani polowie Malo wieksze od zukow a tam na pol drogi Czepia sie ktos chwast zbiera z ciezkiej zyje pracy Stad go nie wiekszym widac od czlowieka glowy A owi co sie snuja po brzegu rybacy Wydaja sie jak mrowki Okret trojmasztowy Spoczywajacy w porcie widac stad bez zagli lupine tylko mniejsza od wezla kotwicy A szum zhukanej fali ktora wicher nagli I poklada na brzegow skalistej granicy War piany i kamieni rowny glosnej burzy Ucha tu nie dochodzi O nie patrze dluzej Bo mysl skrecona glowa w otchlan mie zanurzy przestaje czytac Szekspirze duchu zbudowales gore Wieksza od gory ktora Bog postawil Bos ty slepemu o przepasci prawil Z nieskonczonoscia zblizyles twor ziemi Wolalbym ciemna miec na oczach chmure I patrzec na swiat oczyma twojemi wstaje Prozno mysl genijuszu swiat caly pozlaca Na kazdym szczeblu zycia rzeczywistosc czeka Prawdziwie jam podobny do tego czlowieka Co zbiera chwast po skalach zycia Ciezka praca odchodzi Willa wloska pokoj caly zwierciadlami wybity kobierce wazony rzniete z lawy pelne kwiatow przez okna widac piekna okolice Kordian i Wioletta mloda i piekna Wloszka KORDIAN Duszo niechaj ci wlosy na czole rozgarne Wez mie w twoje ramiona rozkosza odkwitne Patrz na mnie Twoje oczy jasne skrzace czarne Bialka oczu jak perly sniezystoblekitne Gdy rzucasz wzrok omdlony padam slabne mdleje Tak na przeslodkiej rozy mra zlote motyle A gdy spojrzysz iskrami twych oczu szaleje I ozywam na cala pocalunku chwile WIOLETTA Pusc mie omdlewam KORDIANLuba gdy padasz omdlona Odpychajac mie fala kolysana lona Wtenczas gdy z rozkwitlego na pol ust koralu Plomien z niewyslowionym wyblyska wyrazem W ktorym milosc zlaczyla wszystkie glosy razem Dzwiek strun urwanych wstydu glos i skarge zalu Jek smiech dziecka westchnienie wtenczas moja droga Ty mie kochasz WIOLETTANad zycie Wszak lorda i Boga Porzucilam dla ciebie czyz watpisz szalony KORDIAN Wierze na koralowych ustach zawieszony Jako motyl na rozy Twoja szyja plonie A perly takie zimne na plomiennym lonie Rozerwij perly czekaj rozgryze nic WIOLETTASzkoda KORDIAN Perly po twoich piersiach leja sie jak woda Boisz sie laskotania perel moja mila Drzysz jak lisc Czy mie kochasz WIOLETTAJam stokroc mowila zes mi drozszy nad zycie wisze u twej szaty Jak kropla rosy strzasniesz rozprysne sie cala KORDIAN coraz zimniej i z wiekszym zamysleniem Patrze na wazon z lawy w ktorym rosna kwiaty Niegdys ta lawa ogniem zapalona wrzala Skoro ostygla snycerz ksztalt jej nadal drogi swiat jest nieraz snycerzem a serce kobiety Lawa ostygla WIOLETTAWyrzut dla plci naszej srogi Nie zasluzony wiernym sercem Wioletty KORDIAN Luba gdzies na polnocy stal zamek wiekowy Herby pradziadow moich swiecily na bramie W salach portrety dziadow w ozloconej ramie Patrzaly na mnie dzisiaj wzrok ojcow surowy Az tu do wloskiej willi sciga za mna goni Bo zamek ojcow moich stopilem na zloto A z tego zlota nosisz przepaske na skroni WIOLETTA Luby zatruwasz serce niewczesna zgryzota KORDIAN Droga gdybym palace mogl nazad odzyskac Jedna lza twoja nie chce abys lze wylala Luba tobie przystoi brylantami blyskac Tak droga mleczna swiatow milijonem biala Chcialbym w tej pieknej willi przezyc z toba wieki Wsrod laurow wodospadow roz brazow zwierciadel A kto wie jutro moze otworzysz powieki I spojrzysz w lice nedzy najsrozszej z widziadel Przeklenstwo jam utracil wszystko WIOLETTAMio caro Co sie to znaczy KORDIANU drzwi stoja wierzyciele Lecz bogactwo w milosci znikoma jest mara Dawalem ci brylanty dzis sercem sie dziele WIOLETTA Ach brylanty Gdzie klucze KORDIANStoj stoj moje zycie Wczoraj aby opoznic majatku rozbicie Z twoimi brylantami siadlem do gry stola Gra mi wszystko pozarla Lecz serce aniola WIOLETTA ze lzami i gniewem Ach ach ja nieszczesliwa zabral mi klejnoty KORDIAN Zabijasz mie kochanko niewczesnymi lzami Serce twoje przekladam nad wszelki dar zloty WIOLETTA Przegrales moje serce razem z klejnotami Nedza nedza mie czeka KORDIANMnie zas kon moj czeka WIOLETTA Jedz z diablem KORDIANDroga moja nie nazbyt daleka Kon ma zlote podkowy tysiac czatych warte Wygralem je byl wczoraj na ostatnia karte Przed wierzycieli okiem w podkowach uniose Przez noc cala galopem popedze przez blonia Zlotymi kopytami srebrna bijac rose Potem w najblizszym miescie kaze rozkuc konia I za cztery podkowy uczt wyprawie cztery A potem jako czynia modne bohatery W leb sobie strzele Pania na uczty smiem prosic A jesli po kochanku chcesz zalobe nosic Upewniam ze ci bedzie do twarzy z zaloba Pani czy jedziesz ze mna WIOLETTA po chwili Luby jade z toba Wychodza Droga publiczna Kordian na koniu za nim Wioletta przelatuja czwalem kon slizga sie i pada Kordian zsadza z konia Wiolette WIOLETTA Coz to KORDIANNic kon rozkuty upadl WIOLETTAKon rozkuty KORDIAN To nic Kazalem slabo przybic mu podkowy Nie przybic raczej zwiazac sprochnialymi druty Zgubil je przy wyjezdzie WIOLETTA z gniewem Wezu Adamowy KORDIAN Ewo moja Adama zastapia ci drudzy A ja ciesze sie z serca ze gdzies moi sludzy Wygnani z willi z czolem spuszczonym ku ziemi Pojda ta sama droga za slady mojemi I beda zbierac zloto tam gdzie lzy upadna WIOLETTA Niech ludzie z pistoletow kule ci wykradna Niechaj cie glod zabije zapali pragnienie Odbiega droga Kordian siada na konia i patrzy za nia z usmiechem wzgardy KORDIAN Prawdziwie ta kobieta kocha mie szalenie Poszla szukajac sladow kochanka po drodze Dalej moj koniu lec gdzie zechcesz puszczam wodze odjezdza Sala adamaszkami wybita w Watykanie Papiez siedzi na krzesle w zlocistych pantoflach kolo niego na zlotym trojnogu tiara a na tiarze papuga z czerwona szyja Szwajcar odmykajac drzwi dla Kordiana krzyczy glosno SZWAJCAR Graf Kordian Polak PAPIEzWitam potomka Sobieskich wyciaga noge Kordian przykleka i caluje Polska musi doznawac zawsze lask niebieskich Dziekczynien modly niose za ow kraj szczesliwy Bo cesarz jako aniol z galazka oliwy Dla katolickiej wiary checi chowa szczere Powinnismy hosanna spiewac PAPUGA cienko i chrapliwie Miserere KORDIAN W darze niose ci Ojcze relikwija swieta Garsc ziemi kedy dziesiec tysiecy wyrznieto Dziatek starcow i niewiast Ani te ofiary Opatrzono przed smiercia chlebem eucharisti Zloz ja tam kedy chowasz drogie carow dary W zamian daj mi lze jedna lze PAPUGALacryma Christi PAPIEz z usmiechem do papugi machajac chustka Precz Luterku precz mowie Coz synu Polonie Bylesze w Piotra gmachu w Cyrku w Panteonie Ostrzegam badz w niedziele w chorze Bazyliki Bo wlasnie nowy spiewak przyjechal z Afryki Dej mi go przyslal fezki Jutro z majestatu Dam wielkie przezegnanie Rzymowi i swiatu Ujrzysz jak cale ludy korne krzyzem leza Niech sie Polaki modla czcza cara i wierza KORDIAN Lecz garsci krwawej ziemi nikt nie blogoslawi Coz powiem PAPUGADe profundis clamavi clamavi PAPIEz zmieszanie smiechem pokryc usiluje i spedza papuge Precz szatanku Z tiary na pastoral rusza Przeklete zwierze ptasie o malo nie powiem ze w niej zakleta Lutra pokutuje dusza Pelna przyslowkow ergo poniewaz albowiem Raz za firanka skryta wdala sie w dysputy Z kardynalem prezesem dataryji biura Rozumial ze mu doktor jakis tego kuty Odpowiadal na kwestie ona trzesla piora A kardynal rwal wlosy i nadrabial krzykiem Papuga odrzucala odpowiedzi slepe Na koniec go zabila hebrajskim jezykiem Krzyczac Pappe satan pappe satan aleppe Glupie stworzenko Tak to czasem Bog pozwala ze slaby Golijatow rozumu obbala No moj synu idz z Bogiem a niechaj wasz narod Wygubi w sobie ogniow jakobinskich zarod Niech sie wezmie psalterza i radel i sochy KORDIAN rzucajac na powietrze garsc ziemi Rzucam na cztery wiatry meczennika prochy Ze skalanymi usty do kraju powroce PAPIEz Na pobitych Polakow pierwszy klatwe rzuce Niechaj wiara jak drzewo oliwkowe buja A lud pod jego cieniem zyje PAPUGAAlleluja Kordian odchodzi Kordian sam z zalozonymi na piersiach rekoma stoi na najwyzszej igle gory Mont-Blanc KORDIAN Tu szczyt lekam sie spojrzec w przepasc swiata ciemna Spojrze Ach pod stopami niebo i nad glowa Niebo Zamkniety jestem w kule krysztalowa Gdyby ta igla lodu poplynela ze mna Wyzej az w niebo nie czulbym ze plyne Stad czarne skrzydla mysli nad swiatem rozwine Ciszej sluchajmy o te lody sie ociera Modlitwa ludzka po tych lodach droga Myslom plynacym do Boga Tu dzwiek nieczysty glosu ludzi obumiera A dzwiek mysli plynie dalej Tu pierwszy zgine jesli niebo sie zawali A ten krysztal powietrza by tchnieniem rozbity Kregami sie rozplynie na nieba blekity I gwiazdy w nieznajoma uciekna kraine I znikna jakby ich nigdy nie bylo Sprobuje westchne i zgine patrzy w dol Ha przypominasz mi sie narodow mogilo Oto sie przedarly chmury Igly lodu wytrysly z chmur klebow Tam las ogromny sosen i debow Jak garsc mchu w szczelinie gory A ta plamka biala blada To morze Silniej wzrok napne oczy rozedre otworze Chcialbym stad widziec czlowieka Tam kolo jednej igly kraza orlow stada Jak pierscionki zalobne na perlowych lodach A ode mnie blekitna plynie szczelin rzeka Kazda w jedna otchlan zlata I nikna jak w morza wodach Jam jest posag czlowieka na posagu swiata O gdyby tak sie wedrzec na umyslow gore Gdyby stanac na ludzkich mysli piramidzie I przebic czolem przesadow chmure I byc najwyzsza mysla wcielona Pomyslec tak i nie chciec o hanbo o wstydzie Pomyslec tak i nie moc w szmaty podre lono Nie moc to pieklo Mogez sila uczucia serce moje nalac Aby sie czuciem na tlumy rozcieklo I przepelnilo serca nad brzegi I poplynelo rzeka pod trony obalac Mogez zruszyc lawiny potem lawin sniegi Zawieszone nad siolem Zatrzymac reka lub czolem Mogez jak Bog w dzien stworzenia Ogromnej dloni zamachem Rzucac gwiazdy nad swiata zbudowanym gmachem Tak by w drodze przeznaczenia Nie napotkaly nigdy kruchej swiata gliny I nie strzaskaly w zegludze Moge wiec pojde ludy zawolam obudze po chwili z wyrazem zniechecenia Moze lepiej sie rzucic w lodowe szczeliny po chwili zrazu spokojnie potem z zapalem Uczucia po swiatowych opadaly drogach Gorzkie pocalowania kobiety kupilem Wiara dziecinna padla na papieskich progach Nic nic nic az w powietrza blekicie Skapalem sie i ozylem I czuje zycie Lecz nim mysla olbrzymia rozplone Posagu pieknosc mam lecz lampy brak Wiec z ognia wszystkich gwiazd uwije na czolo korone W blekicie nieba sfer cialo roztopie tak ze jak marmur jak lod slonecznym sie ogniem rozjasni Potem piekny jak duch basni Pojde na zimny swiat i moge przysiac ze te na czole tysiac gwiazd i w oczach tysiac ze posagowy wdziek narodow uczucia rozszerzy I natchnie lud I w serca jak mysl uderzy Jak Boga cud Nie mysli wielkiej trzeba z ziemi lub z blekitu Spojrzalem ze skaly szczytu Duch rycerza powstal z lodow Winkelried dzidy wrogow zebral i w piers wlozyl Ludy Winkelried ozyl Polska Winkelriedem narodow Poswieci sie choc padnie jak dawniej jak nieraz Niescie mie chmury niescie wiatry niescie ptacy chmura znosi go z igly lodu CHMURA Siadaj w mgle niosec Oto Polska dzialaj teraz KORDIAN rzucajac sie na rodzinna ziemie z wyciagnietymi rekoma wola Polacy AKT TRZECI SPISEK KORONACYJNY SCENA I Plac przed zamkiem krolewskim w Warszawie okna dokolnych domow przystrojone kobiercami pelne widzow Wielkie rusztowanie czerwonym suknem nakryte zalega wieksza czesc placu na nim siedza rzedami przystrojone kobiety Najblizej widza kolumna Zygmunta na podstawie lud zasiadl Ludzie roznego stanu stoja dokola i patrzac na zamek rozmawiaja PIERWSZY Z LUDU No patrzaj panie kumie co przed zamkiem stoi To car nasz milosciwy kazal stawic w nocy Te wielkie rusztowanie jesli narod zbroi To beda scinac glowy DRUGI Z LUDUWasc rzucasz jak z procy Niepomyslane baje na te rusztowanie Wchodza wielmozni nasi i wielmozne panie Co na koronacyja chca patrzec z wysoka PIERWSZY MlODZIENIEC Kwiatem dam sie pokrywa estrada szeroka DRUGI MlODZIENIEC Estrada jakie slowo Ja przyswoic wole Wyraz wschodowidownia PIERWSZY MlODZIENIECZgoda moj purysto Lecz patrzaj piora kwiaty tiule parasole To istna laka Chcialbym zostac ziemna glista I pelzac po tych kwiatach DRUGI MlODZIENIECWolisz zostac carem I chodzic po tych glowach SZEWCUf jak duszno tlumnie Sila miejsca ubylo z grubym piwowarem Odkad sie przy Zygmunta zatoczyl kolumnie SZLACHCIC Toc ten sam ktory niegdys jak kon w taczkach chodzil Za jakies przewinienie z woli ksiecia pana Tak wychudl biedak wowczas i tak sie wyglodzil ze jak mowia az wlasne obaczyl kolana I lzami sie rozplakal SZEWCKtoz mu tu przyjsc radzil Wstyd mu bija te kotly i wstydem gra traba Chyba zywot kulami i siarka nasadzil I chce sie u nog cara rozprysnac jak bomba SZLACHCIC Ten szewc pojal honoru i zemsty prawidla Prawidla Moj kalambur upadl o lud glupi Nie podjal kalamburu o zgrajo przebrzydla Kto twoje berlo kupi kij pastucha kupi SZEWC Cha cha cha jak sie szlachcic czerwony jendyczy PIERWSZY Z LUDU Cicho sluchajcie oto pierwszy szereg krzyczy Cesarz przechodzi krzyczmy KILKU Z LUDUNiech zyje niech zyje PIERWSZY Z LUDU Nic nie widac Choragiew z wiatrami sie bije I posuwa sie z wolna DRUGI Z LUDUIdzie jakis starzec Siwy caly oh siwy jak srebrzysty marzec Niesie zlota poduszke na niej szabla lezy zOlNIERZ Oj dobrze cesarzowi ze polskie szablice spia sobie na poduszkach PIERWSZY Z LUDUWielki Ksiaze biezy I nakazal gardlowej przegrywac muzyce Slychac spiew na nute „God save the king” zOlNIERZ Ha ha dma sobie ludzie w gardla jak w oboje PIERWSZY Z LUDU Sypnely sie zielone szambelanow roje Pozolciale haftami niby pszczoly z ula Ha idzie KILKUKto PIERWSZY Z LUDUKrol zOlNIERZ spiewa Boze pochowaj nam krola SZEWC Nie w takt spiewasz i nie w sens zOlNIERZHa nie moja wina Pod Maciejowicami ogluchlem od kuli I przyznam sie ze nie znam jak w mariasza kroli Gdy sie z nimi kozyrna polaczy dziewczyna To sobie ze czterdziestu choc na dyszlu wale SZEWC Ciszej no wasc o krolach gadasz tak zuchwale Jak gdyby szpiegi butow nie umieli skroic Wierz mi wasc co masz gadac to wolalbys broic A kiedy nie masz dratwy to dziur nie kol szydlem KILKU Cha cha cha PIERWSZY Z LUDUTo go wstrzymal skorzanym wedzidlem GARBATY ELEGANT Pozwolcie tez panowie spojrzec czlowiekowi KILKU Garbus garbus Ustapcie miejsca garbusiowi Wsadzic go na ramiona SZEWCZgodzilby sie maly Wszak o nim historyja swiat obiegla caly Wracajac noca nie mogl rynsztoka przeskoczyc Sajetowego sukna nie chcialo sie zmoczyc Czeka Az tu przechodzi droga pozytywek Wiec w prosby by go ludzie zaniesli do domu Zgodzili sie na skrzyni konno usiadl krzywek Gdy go tam przywiazali jak garsc sucha lomu Nuz korba krecic rozne muzyki wygrywac I do szynkow zachodzic musial biedak spiewac A nie spiewac to ludziom grac jak z dobrej woli KILKU Cha cha cha zOlNIERZZe starego smiejcie sie zolnierza Lecz wara z ulomnego przedrwiwac niedoli Gdzie on PIERWSZY Z LUDUAt w inna strone poszla sobie wieza DRUGI Z LUDU Car przeszedl a my wszyscy patrzali jak glupce Na garb i nie widzieli cara PIERWSZY Z LUDUWielka szkoda Idzmy lepiej po bruku wybijac holupce Mowia ze z beczek wino leje sie jak woda Lud sie rozchodzi SCENA II Wnetrze kosciola katedralnego oltarz wielki rzesiscie oswiecony Prymas z bogato przybrana asystencja odprawia msze Muzyka Cesarz stoi pod szkarlatnym baldakimem na szczeblach tronu polscy dygnitarze panstwa i jeneralowie moskiewscy Prymas lud zegna i przystepujac do cesarza podaje mu korone cesarz kladzie ja na glowe Kanclerz podaje na wezglowiu miecz panstwa cesarz mieczem robi znak krzyza na cztery strony swiata Prymas podaje ksiege konstytucyjna CESARZ kladac reke na ksiedze Przysiegam Znow cisza gleboka Prymas odchodzi do oltarza i intonuje psalm „Te Deum” SCENA III Plac przed zamkiem i lud jak w scenie pierwszej Muzyka gra piesn „God save” Boze zachowaj krola nam PIERWSZY Z LUDU Car sie ukoronowal wychodzi z kosciola Przysiagl konstytucyja swiecic jak pacierze DRUGI Z LUDU Wrociwszy pewnie w zamku zasiadzie do stola Choc krolem to jesc musi jak i kazde zwierze SZLACHCIC A wieciez co jesc bedzie DRUGI Z LUDUA prosze waszmosci Toc zapewne nie bedzie ogryzal tam kosci Toz krolowi na pokarm dostateczny stawa SZLACHCIC Bedzie zjadal bazanty a na wety prawa SZEWC Wacpan musisz zagadki slac do Kuryjera Co to za krzyk PIERWSZY Z LUDUZapewne zandarm tlum przeciera STOJaCY NA KOLUMNIE O nie to sie sam ksiaze wdal z babami w boje GlOS DALEKI KOBIECY Dziecie moje o dziecie dziecie dziecie moje PIERWSZY Z LUDU do stojacego na kolumnie Coz to za krzyk Waszmosci czolo az pobladlo STOJaCY NA KOLUMNIE Ksiaze uderzyl stara kobiete z dziecieciem Potknela sie i dziecko do rynsztoka padlo Zbiegl sie tlum teraz caly ucieka przed ksieciem I tylko widac stara nad dzieckiem kobiete Cialem dziecie zakrywa To odwaga rzadka GlOS DALEKI Dziecko zabite GlOS BLIzSZYDziecko zabite STOJaCY NA KOLUMNIE do dalszych Zabite LUD A matka STOJaCY NA KOLUMNIEKto wie czy to matka LUDO to matka Inna by juz uciekla co sie tam z nia stalo STOJaCY NA KOLUMNIE Czekajcie Dwoch zandarmow nieboge porwalo Zamietli przed cesarzem krwia polane bruki Lud czescia sie rozchodzi ponury Orszak koronacyjny powraca do zamku Lud przerzedzony milczy muzyka gra sciemnia sie Lud rzuca sie na sukno pokrywajace estrade LUD To dla nas sukno dla nas rozerwac je w sztuki sciemnia sie coraz bardziej Ludzie rozerwali sukno i w czerwone plachty okryci rozchodza sie po ulicach Przy beczkach z winem widac jeszcze garstke pijacych Czlowiek czarnym plaszczem okryty miesza sie miedzy nich i spiewa *sPIEW NIEZNAJOMEGO*Pijcie wino pijcie wino Nie wierzycie ze to cud Gdy strumienie wina plyna Choc nie sadzi winnic lud Pij druzyno pij druzyno Chrystus wode mienil w wino Gdy weselny slyszal spiew Gdy wesele bylo w Kanie glosniej A gdy przyszlo zmartwychwstanie Chrystus wino mienil w krew Jutro blysnie jutrznia wiary Pijcie wino idzcie spac My wezmiemy win puchary By je w sklanny sztylet zlac Niech ten sztylet silne ramie W piersi wbije i zalamie Pijcie wino idzcie snic Lecz sie bedzie swit promienic Trzeba wino w krew przemienic Przemienione wino pic Piesn ustaje nieznajomy odchodzi PIERWSZY Z LUDU Kto to spiewal DRUGI Z LUDUspiew huczal we mnie i pode mna TRZECI Z LUDU Idzmy do domu Jest cos strasznego tak ciemno SCENA IV Loch podziemny w kosciele sw Jana wkolo trumny krolow polskich w glebi maly oltarz Przed oltarzem stol okragly jedna lampa i krzeslo Prezes spisku sam jeden siedzi za stolem w czarnej masce i z siwymi jak snieg wlosami Widac schody prowadzace na gore do korytarzow koscielnych na schodach szyldwach widny do polowy PREZES sam Ciemna jaskinio trumien znam ja ciebie Nieraz w te prochy iskre mysli kladlem Budzilem krolow serca ich odgadlem Dzialali w dziejach jak na jasnym niebie Nigdzie czerwone nie padaly plamy Gdybyscie krole z trumien dzis powstali Ludzie by rzekli O znamy was znamy Starzec nam o was mowil zescie biali Jako anieli Tak nam starzec prawil Jaz bym tron nieskalany Polakow zakrwawil Rzucilem sie w otchlani spiskow czarne cienie Zapalonej mlodziezy sztyletami wladam Mam sto rak sto sztyletow gdy chce sto ran zadam Wzrok moj przytepial dlugim wiekiem lecz sumnienie Ma bystre oczy widze ze swiatlo zagaslo Lepiej przy Waszyngtonie bylo umrzec SZYLDWACHHaslo GlOS Winkelried SZYLDWACHTedy schodzi do lochu zamaskowany w ubiorze ksiedza KSIaDZPrezes wszystkich nas ubiegles PREZES Nie dziw sie ze mie w grobach pierwszego spostrzegles Starosc mie prowadzila KSIaDZPowiedz mi prezesie Jak sie to skonczy PREZESNie wiem KSIaDZBurza nie rozniesie Sztyletow tak jak lisci Byle sie udalo PREZES Pomnij ze nosisz szate Zbawiciela biala Splamisz ja KSIaDZGlos twoj drzacy PREZESZimno mi i ciemno KSIaDZ A mnie krew pali PREZESBoze zmiluj sie nade mna Ksieze powiedz mi wiele lat masz KSIaDZPiecdziesiaty PREZES Gdys sie rodzil rok mialem dwudziesty dziewiaty I bilem sie za wolnosc KSIaDZCoz stad PREZESNic wspomnienie KSIaDZ Zachwiales dusza moja zbudziles sumnienie Coz rozkazesz co robic PREZES z zapalem Wstrzymac ich na Boga Niech mysl mlodych ciemnicy nie przestapi proga Niech spisek z czarna twarza na swiat nie wychodzi Bo tam na swiecie bialym blyszczy Boga slonce Zwolalem tu szalonych bo wiatr grobow chlodzi Bo moge wezwac prochy krolow za obronce Jam niegdys z piersi moich lal poety pienia Dzis bym je chetnie wydarl z kart wiekowej slawy I spalilbym je w ogniu gdyby z ich plomienia Mysl wydobyc glosniejsza nad mlodziencze wrzawy Mysl lamiaca sztylety KSIaDZzle poczales sobie Oni tu miecze jasne wyostrza na grobie PREZES Na grobie krolow naszych O hanbo o wstydzie Ostrzyc miecz krolobojczy sztylety SZYLDWACHKto idzie GlOS Winkelried SZYLDWACHTedy droga Schodzi zamaskowany Podchorazy PREZES do Ksiedza cicho Wesprzyj mie biskupie KSIaDZ Poznany jestem Maski zdradzaja nas trupie PODCHORazY Ile sie w trumnach krolow robactwa wypaslo Chcialbym podniesc te wieka zajrzec w prochy SZYLDWACHHaslo GlOS Winkelried Schodzi zamaskowany Pierwszy z ludu PIERWSZY Z LUDUHa prezesa glowa chociaz stara Dobre obrala miejsce Bo kosciol otwarty Na czterdziestogodzinne pacierze za cara A przy bramie koscielnej stoja szpiegow warty I spisuja pochwaly dla czleka co wchodzi Pomodlic sie za cara Wiec to nic nie szkodzi Mozna jednym krzesiwem dwie hubki zapalic Bedzie nas i kraj kochac i szpieg cara chwalic SZYLDWACH Kto idzie ludzie kto wy haslo GlOSWinkelriedy Schodzi wielu maskowych roznego stanu PIERWSZY Z LUDU Co to znaczy Winkelried DRUGI Z LUDUJakies slowo czarow PODCHORazY Byl to niegdys dowodzca u wolnych Szwajcarow srod walki w obie dlonie zgarnal wrogow dzidy I wbil we wlasne serce i droge rozgrodzil PIERWSZY Z LUDU To by sie dzis ow rycerz dobrze z nami zgodzil PREZES Cicho modlcie sie raczej miejsce nie do gwarow Zeszlismy sie w grobowce skladac sad na carow Patrzcie wiec w serca wasze patrzcie w serca wasze Aby je wiecznej ludow nie przedac ohydzie Niech nas Bog wiencem prawdy gwiazdzistej opasze Niech aniol cichy zejdzie posrod nas SZYLDWACHKto idzie GlOS Winkelried Tu slychac ciagle glos szyldwacha i odpowiadanie spiskowych Ludzie roznego ubioru zamaskowani schodza po szczeblach i siadaja w milczeniu na lawach glosy szyldwacha coraz rzadsze ustaja zupelnie cisza gleboka Zegar na wiezy koscielnej bije z wolna godzina dziesiata PREZESBracia w imie Boga sad otwarty Chwila milczenia PIERWSZY Z LUDU W imie Boga sztyletem pisze zemsty slowo DRUGI Z SPISKOWYCH W imie Boga ja drugi INNYJa trzeci INNYJa czwarty PREZES Ludzie stoje przed wami z osiwiala glowa I powiadam czekajcie Moje oczy stare Widzialy wielkich mezow i mowie wam swiecie zescie wy niepodobni do nich Jesli wiare Boga chowacie w sercu na Boga zaklecie Wzywam was ludzie stojcie i sztylety wasze Zamiencie na swiecone w kosciolach palasze A kiedys uderzemy w zmartwychwstania dzwony Tak ze odglosem krolow zachwieja sie trony Jak drzewa podrabane PODCHORazYW przeszlosc patrze ciemna I widze cien kobiety w zalobie kto ona Patrze w przyszlosc i widze tysiac gwiazd przede mna A cien przeszlosci ku nim wyciaga ramiona Te gwiazdy to sztylety Kraj nasz dawny widze Madrosc rzadcow na starym zaszczepila drzewie Kraj mlody oba kwitly na jednej lodydze Jako dwie roze barwa rozne w jednym krzewie Jak dwaj rowni rycerze w jednakowej zbroi Chodzili piers przy piersi z wrogiem staczac bitwy Jako dwie w lonie Boga tonace modlitwy Jedna natchniete mysla jak dwa pszczelnych roi Ktore pasiecznik zlewa w jednych ulow sciany Onego czasu wielkie poludnia Tytany Powstali przeciw Bogu krolom i niewoli Bog usmiechnal sie tylko na tronie szafirow Lecz krole padly na ksztalt zrabanej topoli Gilotyna okryta lachmanami kirow Niezmordowana reka wahala stalowa A ilekroc skinela tlum umniejszal glowa I widzieli ja krole bo ta gilotyna Byla tragedia ludu a krole widzami Wiec zemsta Nierzadnica i car Katarzyna Zabijajace oko trzymala nad nami Osadzila nas wartych meczenskiego wienca Wymyslila meczenstwo Wziawszy czaszke spadla Z Burbonskiego tulowu krwawa i pobladla Wsadzila ja na tulow swego oblubienca I dala nam za krola krola z trupia glowa Potem spod niego kradla dziedzine grobowa A on reka nie ruszyl I nie stalo kiru Na szate matki naszej wiec w troje pocieto A dzis zapytaj mewy lecacej z Sybiru Ilu w kopalniach jeczy a ilu wyrznieto A ilu przedzierzgniono w zdrajcow i skalano A wszystkich nas lancuchem z trupem powiazano Bo ta ziemia jest trupem Brat sie wsciekl carowi Wiec go rzucil na Polske niech piana zaraza Zebem wscieklym rozrywa Msciciele spiskowi Gdy car wkladal korone u stopni oltarza Trzeba go bylo jasnym panstwa mieczem zgladzic I pogrzebac w kosciele i kosciol wykadzic Jak od dzumy tureckiej i drzwi zamurowac I rzec O Boze racz sie nad grzesznym zmilowac To wszystko i nic wiecej Teraz car za stolem Satrapy nasze korni pokladli sie czolem Win tryskaja brylanty z kielichow tysiaca I pala sie pochodnie a muzyka grzmiaca Gipsy ze scian oprosza Kobiety dokola Rozkwitle swieze wonne jak Saronu roze Na rosyjskich ramionach opieraja czola silnie Idzmy tam i wypalmy ogniami na murze Wyrok zemsty zniszczenia wyrok Baltazara Carowi niedopita z rak wypadnie czara Blekitnym blaskiem mieczow napisane slowa Wytlumaczy smierc medrsza niz glos Danijela A potem kraj nasz wolny potem jasnosc dniowa Polska sie granicami ku morzom rozstrzela I po burzliwej nocy oddycha i zyje zyje czy temu slowu zajrzeliscie w dusze Nie wiem w tym jednym slowie jakies serce bije Rozbieram je na dzwieki na litery krusze I w kazdym dzwieku slysze glos caly ogromny Dzien naszej zemsty bedzie wielki wiekopomny A dzien pierwszy wolnosci gdy radosc roznieci Ludzie wesela krzykiem o niebo uderza A potem dluga ciemnosc niewoli przemierza Siada i z wielkim lkaniem zaplacza jak dzieci I slychac bedzie placz ogromny zmartwychwstania Slychac szmer zapalu PREZES Piekielna mysl zloconym obrazom przygania Nie smialbys zglebic mysli sumnienia oczyma Ciebie mlodzienczy zapal nad przepascia trzyma Patrz car zabity we krwi zabita rodzina Bo to nastepstwo zbrodni lecz nas Bog ukarze PODCHORazY Z Cezara karla wezmy zemste Rzymianina PREZES A gdy jaki Antoniusz Europie pokaze Plaszcz skrwawiony Cezara i do zemsty zbudzi A kiedy sie na Polske wszystkie ludy zwala Wielu przeciw postawisz wojska wielu ludzi Czym zbrojnych Czy sztyletu zakrwawiona stala KSIaDZ Coz powie glos z mownicy gdy cialo mocarza Ktory swym berlem trony Europy podwaza Wsrod kadzidl swiec jarzacych na katafalk wniosa O ludy ludy placzcie lez rzesista rosa I za ziemie Lechitow w prochy bijcie czolem I posypujcie czola prochem i popiolem Bo ta ziemia Jaheli uzbrojona cwiekiem Niegodnie PODCHORazYStroj cie swietym wydaje czlowiekiem Miales na cara pogrzeb mowe napisana Wiatr jakis choragiewke okrecil blaszana Obosieczne kazanie przeciw nam obrocil Mialo byc tak w kazaniu Narod wiezy zrzucil Wiec przed ziemia Lechitow ludy bijcie czolem A krole niechaj glowy posypia popiolem I wyja na ulicach SPISKOWCYCha cha cha PREZESPrzeklety Kto smiechem groby krolow zniewaza KSIaDZWyklety PIERWSZY Z LUDU Zwolali nas azeby nasmiac sie do woli Oblakac i przeklinac KSIaDZSam Bog nie pozwoli Aby zbrodnia w koscielnym rozwinieta domu Miala ogien blyskawic ze skrzydlami gromu Bog co zabojcow rzuca w piekielne ogniska STARZEC Z LUDU Wiele potrzeba zabojstw nim sie kraj odzyska GlOS Z TlUMU Car STARZECTo jedne GlOSCarowa zona STARZECDrugie GlOSI dwoch braci STARZEC Cztery Licz dalej bracie bo sie liczba straci GlOS Syn cara STARZECPiate GlOSI juz wszyscy STARZECZabijajcie A krew niech na mnie spada PREZESMasz wlos bialy starcze STARZEC Do ciebie nic nie mowie Spiskowi sluchajcie Jesli krwi ciezarowi jeden nie wystarcze Syny moje i corki za was sie poswieca Krew dziecka i kobiety sam wezme ksiazeca Syny wezma Dwom corkom nieszczesnym na glowy Na dwie bo slabe rzuce lekka krew cesarza A kiedy Bog zawola w straszny dzien sadowy Stane przed Bogiem obok jakiego mocarza Co sie codzienna zbrodnia we lzach ludu plawi I powiem Boze Boze patrz otosmy krwawi Zdjelismy te krew z ludzi aby drzewo krzyza Lzejsze bylo placzacym na ziemskim padole A teraz sie na Twoje opuszczamy wole PODCHORazY O Blogoslaw mi starcze KSIaDZOn Bogu ubliza Sprawiedliwosci boskiej PODCHORazYMilcz ksieze milcz ksieze Mysli w niebo lecacej twoj wzrok nie dosieze Wiec oto jest ogromna poswiecen nauka Mnie samego ten starzec nowa natchnal wiara Chyba was po tych slowach sam szatan oszuka Chybam ja Boga jakas obciazony kara Jesli wyrazy sieje jak kwiat bezowocny Wierzcie mi wierzcie ludzie jam jest wielki mocny Jedyna slabosc zamkne w sercu tajemniczym Robak smutku mie gryzie tak ze mowiac z wami Chcialbym przestac i usiasc i zalac sie lzami Lecz ten smutek to zalosc dziecinna po niczym Moze po kraju Ludzie wierzyc powinniscie Czlowiekowi co cierpi nie siadac pod drzewem Ktoremu wiek sprochniale poobrywal liscie z rozpacza O gdyby lutni ja bym was poruszyl spiewem Gdyby historii ksiega przeczytalbym karte O Polszcze kiedy byla kwitnaca szczesliwa A wstalibyscie wszyscy jak groby otwarte Rzucajace mscicieli Mnie zapal rozrywa Zdaje mi sie ze piersi otworzyl na poly ze powinniscie widziec czyste serce moje Nie przyszedlem was blakac jak ciemne anioly Ani sie waham mysla przeciety na dwoje Jestem caly i jeden A gdy kraj ocale Nie zasiade na tronie przy tronie pod tronem Ja sie w chwili ofiarnej jak kadzidlo spale Imienia nie zostawie po ciele spalonem Tylko echo i miejsce jakies wielkie prozne A dzieje beda memu imieniowi dluzne Pochwala a zaplaca tylko zapomnieniem Nic nic po mnie lecz imie ON i tym imieniem Piastunki na krolewskie dzieci beda swarzyc Krolatka zaczna plakac i nocami marzyc O bezimiennym duchu co zrywa korony Dla was zycie kraina wolna dla was trony Ja wszystko skoncze z chwila ogromna odrodu Lecz dajcie mi sie w rece zamiast trzymac berlo Niechaj piastuje sile olbrzymia narodu A korone Jehowy przyozdobie perla Ludu zmartwychwstalego Dajcie mi sie w rece Ani mie duma wstrzyma ani sny zwierzece Poki dlugiej wolnosci nie zaszczepie wieki Niechaj sie sen do moich powiek nie przybliza Lekacie sie wiec wezcie przybijcie do krzyza Niech mam jako Regulus obciete powieki Niechaj wiecznie bezsenny na kraj patrze mracy Potem niescie przed soba godlo krzyz cierpiacy Nie zgubi was Przysiegam na ojcowskie cienie I na meke Chrystusa Przysiegam ze wiara Mowi wam Wy jestescie krainy sumnienie Zburzcie sie i z dusz waszych odrzuccie grzech cara I przysiegam wam jeszcze ze przysieglem szczerze Jak chce zbawienia duszy mojej jak w nia wierze Tak dajcie mi sie w rece PREZESO glos mi zastyga Nie moge mowic siada i plaszczem twarz zakrywa PODCHORazYStarcze zapal cie przesciga Oto pierwsze zwyciestwo pokonam lub zgine Ha carze ty nam polska ukradles kraine Za to smierc bo wiedziales kradnac zes wart smierci Ha carze tys ja zabil i rozdarl na cwierci Potem kawaly spadle z gilotyny scienic Przybiles do trzech tronow jak do trzech szubienic Gdzie na nie patrza wzgarda krolewscy zbrodniarze Carze gdybys dwa razy mogl umrzec O carze Dwa razy ciebie przed sad Boga zapozywam Slychac szmer w tlumie podnosza sztylety wstaja z law PREZES zrzuca plaszcz z glowy Wstaje i robi znak umywania rak potem mowi z wolna i powaznie Robcie jak chcecie Lecz ja rece z krwi umywam PODCHORazY do spiskowych A wy Milczenie dlugie SZYLDWACH przy wejsciu Kto idzie haslo Milczenie SPISKOWIZginelismy zdrada PODCHORazY Ciszej Slychac odglos padajacego czlowieka SZYLDWACHNie wiedzial hasla PIERWSZY SPISKOWYTrup po schodach spada PODCHORazY Nie drzyj prezesie wszakze z krwi umyles dlonie zbliza sie z lampa do trupa Dajcie mi lampe sztylet w zabitego lonie Na piersiach jakis papier pomiety rozdarty Tak jest to zdanie sprawy ze szpiegowskiej warty To szpieg Wiec go zakopac tam w kacie ciemnicy Dwoch ze spiskowych unosza w kat trupa zapalaja dwie latarnie i grob kopia PREZES Rozchodzmy sie ze schadzki drugiej nie naznaczam PODCHORazY Starcze umiesz korzystac z losu blyskawicy Z marnego przerazenia Lecz ja nie rozpaczam Kazdy z osobna cara osadzi zbrodniarza Rozlam mysli na glosow pojedyncze wota A obaczemy zapal trwogali przewaza PREZES Niech tak bedzie przewazy staropolska cnota Czymze bedziem glosowac KSIaDZRadzi sluga bozy Kto jest za smiercia cara rzuci na stol kule Kto za uniewinnieniem niechaj grosz polozy Ten grosz znajdzie sie zawsze w ubogich szkatule Rzuca pieniadz za nim prezes pieniadz kladzie potem spiskowi kolejno rzucaja z brzekiem kule lub pieniadze PIERWSZY ZE SPISKOWYCH Za prezesa przykladem niechaj grosz utrace INNY Nie mam grosza przy duszy a wiec kule klade Niech zyje wolnosc INNYA ja grosza nie zaplace Za cara zycie INNYMoze kupujemy zdrade Niech z grosiwa nasz prezes zda sprawe czas przyjdzie PIERWSZY ZE SPISKOWYCH do ludzi kopiacych grob Wy co tam grob kopiecie chodzcie rzecz tu idzie O to czy grosz czy kule rzucic KOPIaCY GRoBWiemy Wiemy My dla gluchego czleka mogile kopiemy Lecz sami z laski Boga nie gluszce PIERWSZY ZE SPISKOWYCHGrosz dali Widac ze sie w grabarzy nie chca pisac cechu Lekaja sie by carom grobu nie kopali Obaczemyz z ktorego wiatr powieje miechu I pogra na organach Wszyscy koleja przeszli Prezes liczy PREZESswieccie mi pochodnia Dzieki ci Boze tylko piec glosow za zbrodnia PODCHORazY Wiec car zginie PREZESMlodziencze piec kul tylko padlo Stu piecdziesieciu przeciw zbrodni glosowalo PODCHORazY Jakze mi nagle w oczach zycie moje zbladlo Na jedna karte przyszlosc postawilem cala I nic Olbrzymy spadli ze szczudel to karly Ludzie warto by przejrzec wszystkich trumien wieka Czy w kazdej lezy czlowiek przed wiekiem umarly Czy z ktorej trumny nie wstal ten szkielet czlowieka do Prezesa Starcze gdy w twoje mysli zagladam zgrzybiale Widze zes sie ty w inne urodzil stolecie Po co ta maska ciebie nikt nie zna na swiecie PREZES Wszak maski nie wlozylem na me wlosy biale PODCHORazY Wiecznie spiewasz to samo hymn starosci piejesz Jako bakalarz szkolny w dusze dzieci siejesz Nauke aby wstali przed zbielalym wlosem Pamietaj ze sa ludzie tknieci nieszczesc ciosem Ludzie z bijacym sercem i z dusza plomienna Ktorych wlosy zbielaly w jedna noc bezsenna Wiec ich uszanuj wstan przed nimi stare dziecie do Spiskowych A wam wszystkim smiem dlugie przepowiedziec zycie Boscie umieli wybrac gwiazde przewodnika Idzcie za srebrna glowa w noc niewoli czarna We mnie wszystka nadzieja upada i znika Boscie z tlumu wysiani jak najwieksze ziarno A tak mali jestescie Idzcie gardze wami Kto nie smial sie poswiecic moze zdrade knuje Wiec na znak wzgardy ludziom okrytym maskami Rzucam pod nogi zycie moje i daruje zrywa maske z twarzy SPISKOWI To Kordian Kordian Kordian nie znasz nas Kordianie Nie ma tu zdrajcy nie ma Patrzaj w nasze twarze Wszyscy demaskuja sie Kordian rzuca wzrok dokola zamysla sie i potem wznoszac glowe mowi z wolna KORDIAN Posrod szlachetnych Kordian zwyciezca zostanie Wy oblicza on mysli i serce pokaze Kordian ma warte w zamku tej nocy slyszycie Kordian ma warte w zamku w nocy zbliza sie do stola na kawalku papieru pisze slow kilka i rzuca je Spiskowym PIERWSZY ZE SPISKOWYCH czyta Narodowi Zapisuje co moge Krew moja i zycie I tron do rozrzadzenia prozny KORDIAN opiera sie o oltarz i patrzy z oblakaniem na milczacych Spiskowych potem macha reka i mowi Precz spiskowi Rozchodza sie wszyscy w milczeniu Kordian stoi oparty o oltarz pograzony w myslach Dwaj grabarze zakopali cialo i zostawiwszy na mogile palace sie latarnie odchodza Prezes sadu sam zostaje i kleka u stopni oltarza za stojacym Kordianem PREZES Kordianie KORDIAN obraca sie i mowi z oblakaniem coraz wzrastajacym Ktoz mie budzi czy godzina bila Przychodze do pamieci latarnie mogila Jestes jednym z grabarzy i zadasz zaplaty Ha oto masz z Najswietsza Panna dwa dukaty Ktore mi dala matka blogoslawiac syna Musisz miec dzieci Sluchaj niech twoja rodzina Westchnie za mna do Boga PREZESOch ja nie mam dzieci KORDIAN Nie masz a wlos twoj bialy jako srebro swieci Tys nic za twoje zycie nie odplacil Bogu PREZES Kordianie oto klecze na oltarza progu Lecz nie przed Bogiem klecze Kordianie przed toba Jam cie na smierc poswiecil teraz walcze z soba Z sumnieniem jam sad zmrozil sumnieniem KORDIANHa stary Kladziesz zbrodnia na zbrodnia klekles przed zbrodniarzem Chodz ze mna zajrzym w ksiegi i swiatu wykazem ze Polska cala zadnej nie godna ofiary ze ja bede zbrodniarzem PREZESNa Boga Kordianie Ty masz goraczke w oczach dziwne oblakanie KORDIAN To nic starcze To wlos mi siwieje i boli Wlos kazdy cierpi czuje zgon kazdego wlosa To nic Na grobie wsadzisz dwie roszczki topoli I roze Potem spadnie lez rzesistych rosa To mi wlosy ozyja Masz pioro przy sobie Chcialbym spisac imiona placzacych nade mna Ojciec w grobie i matka w grobie krewni w grobie Ona jak w grobie Wiec nikt po mnie wszyscy ze mna A szubienica bedzie pomnikiem grobowym PREZES Kordianie oto pismo ktores dal spiskowym Schowaj je spal badz wolnym od przyrzeczen slowa KORDIAN Raz dwa trzy bron na ramie warta palacowa Czujnosc Glupie wyrazy stapac jak nakaza Starcze nudzisz mie nudzisz nieruchoma twarza Nie bede mogl zapomniec ze starym nie bede Jesli cie kiedy z kolem mych dzieci obsiede Plun mi na siwe wlosy Zegar na wiezy bije jedynasta To z nieba wolanie Wybiega Prezes za nim wyciaga rece PREZES Kordianie stoj na Boga zaklinam Kordianie wychodzi za nim SCENA V Sala tak nazwana koncertowa w zamku krolewskim oswiecona lampa wkolo kolumny z marmuru sciany zamalowane arabeskami widac przez drzwi otwarte na przestrzal ciag dlugich ciemnych pokojow w koncu blyska slabe swiatlo sypialnej komnaty cara Kordian oparty na bagnecie karabinu Rozne widma KORDIAN idac naprzod z karabinem Puszczajcie mie puszczajcie jam carow morderca Ide zabijac ktos mie za wlos trzyma IMAGINACJASluchaj ja mowie oczyma STRACHSluchaj mowie biciem serca KORDIANNikogo nié ma Ktos gada IMAGINACJA Nie patrz na mnie lecz patrzaj gdzie ja palcem wskaze KORDIAN Palca twego nie widze lecz moj wzrok upada Tam gdzie wskazujesz palcem Widze jakies twarze To arabeski scienne malowidla STRACHPrzekonaj sie wpatrzaj sie w sciany sciana gadem sie rusza przebrzydla Kazdy waz zlota ogniem nalany Pierscieniami rozwija sie z muru Kolumny potrzasaja wezow zwitych grzywe Sfinksy straszliwe Spelzly z marmuru Sfinksy placza jak dzieci weze jak wiatr swiszcza Nie nastap na nie patrzaj wija sie i blyszcza IMAGINACJAJako motyl plocha powiewna Odleciala od sciany dziewica Moze jakas zakleta krolewna Krolewna lub czarnoksieznica Przypomnij widziales jej lica Przypomnij do kogos podobna Przypomnij Tamta byla posepna i patrzala skromniej U tej szata gwiazdami ozdobna To gwiazdy prawdziwe to swiaty Blyszcza na szafirze szaty Jest to pasterka z gwiazd siola Kosz na glowie w koszu kwiaty I twarz aniola STRACHLecz patrz na oczy nieruchome oczy Gdzie sie obrocisz patrza za toba IMAGINACJACzy czujesz won jej warkoczy STRACHRozgniotles weza pod soba Pekla zmija KORDIANJezus Maryja przeciera oczy Sen zniknal Naprzod naprzod z bagnetem w piers cara Wchodzi do nastepujacej sali zupelnie ciemnej Na lewo drzwi otwarte do gabinetu konferencyjnego Pokoj ten w ksztalcie wyzloconego jaja zupelnie ksiezycem oswiecony W srodku stoi trojnog sztucznie ze zlota urobiony a na nim lezy carska korona OBIE WlADZE Stoj KORDIANPusccie Boska ciezy na mnie kara OBIE WlADZE Sluchaj szum gluchy z milczeniem sie bije Jak gdyby wicher wlecial w komnat szyje Niby szum suchego drzewa Niby ulewa Grzmi o dachy palacu grzmi a ksiezyc swieci KORDIAN patrzac do gabinetu konferencyjnego Ta komnata srebrnego nalala sie blasku Trojnog zloty korona lezy na trojnogu Jest to korona carow dzisiaj lecz o brzasku Ta korona nalezec bedzie tylko Bogu Idzmy Nie moge oczu odpiac od korony IMAGINACJA Patrz dluzej krew z niej kapie a pod nia schylony Czlowiek czarny jak smola Zajety praca STRACHDwa rogi wytrysly mu z czola Oczy jak zar bez powiek Skad on i na co KORDIANSkad i na co ten czlowiek WIDMOKorone nosil car Krew Piotrow krew Iwana Leje sie z niej jak z czar Podloge polska czyszcze Bo krwia carow zwalana Ale sladu nie zniszcze Chyba za drugi wiek KORDIANJesli nie zmyjesz woda z polskich rzek Przyniose krwi podloge cala Wymyjemy bedzie biala Jak twarz trupa po chwili Jeszcze jedna komnate przejsc trzeba wchodzi do sali tronowej Ciemno i czarne okna zadnej gwiazdy z nieba Tam wiedzie droga na ksztalt ognistego slupa Lampa strzeze cesarza oswieca mu loze I leje swiatlo na posadzki szkliste Jak ksiezyc po wod jeziorze Chwyta lodz moja w kregi ogniste Plyne zawrotem glowy ktoz doda podniety IMAGINACJATwoj bagnet lysnal plomienne bagnety Zlecialy sie w powietrzu i z ostrzem sie zbiegly Jak rybki gdy w krysztale kruszyne spostrzegly Zlecialy sie i stal szczypia I pala W powietrze uderzasz stala Z powietrza jak iskry sie sypia Czekaj az sie ul caly plomykow wyroi STRACH Nie patrz tylko za siebie bo tam u podwoi Kordian obraca sie IMAGINACJA Dwie z malakitu wazy w nich dwa drzewa rosna Zima i wiosna Patrz liscie z ludzkich uszu z oczu ludzkich kwiaty I zwykly nasionami jezykow sie plemic Lecz cesarz rwie nasiona by drzewa oniemic Wiec jak nieme hajduki przy wejsciu komnaty Patrza kwiatem lisciem slysza A wszystko z grobowa cisza W grubiejacy pien sie wlewa KORDIANWidza i slysza drzewa STRACH Nie zagladaj przez okna na ciemna ulice Kordian patrzy przez okno IMAGINACJA Z kosciola az do zamku orszak zmarlych dlugi Niosa zolte gromnice Wiele trupow jeden drugi Setny nie przeliczysz wiecej Tysiac tysiecy Berla korony szaty kroleskie Z gromnic dymy niebieskie Mgla trupom twarze kosciane A trumien ile trupow kazdy niesie trumne Rzucaja pod zamku sciane Buduja wschodow kolumne Wysoko jak stogi gumien Trumny sie krusza Lecz tyle trumien Wejsc musza KORDIAN Gdzie ida IMAGINACJATu KORDIANCzy cara trumnami udusza IMAGINACJA Ciszej patrz jakies straszydlo Z ognista twarza wyszlo z sypialnej komnaty Nie slychac kroku jego choc posadzek kraty Rozstepuja sie lamia pod noga obrzydla STRACHCzuc krew Wyszedl z tamtej komnaty Tam spi cesarz w lozu bialem Ten czlowiek stamtad wyszedl IMAGINACJAWidziales KORDIANWidzialem STRACH Co on tam robil KORDIANCo on tam robil DIABEl Zdlawilem cara i bylbym go dobil Lecz tak we snie do ojca mojego podobny IMAGINACJASlyszysz dzwonow jek zalobny Po calym miescie i na wszystkie strony KORDIAN z przerazeniem Slysze dzwony IMAGINACJABlysk w szybach sali Po trumnach wszedl trup i stoi cichy w oknie Gromnica szyby pali Wiatr zrywa mu plaszcz a robak w kazdym wloknie Jak nic biala Gdzie oczu blask tam swieci kosc sprochniala To trupow kat wykona co uchwala Patrz w okno bije rozbija KORDIANJezus Maryja IMAGINACJAZniknal trumny sie wala Jak grom STRACHWracaj tu czarta dom KORDIANPojde mimo diablow glosy Abym sie we krwi ochlodzil Tlum jakis droge zagrodzil Przejsc nie mozna jak przez klosy Trzeba deptac nie roztrace Widma blade i milczace Jak stooki straznik pawi Zagladaja w tamte drzwi Gdzie spi cesarz Czy ciekawi Jaka barwa carskiej krwi Ha mowcie czy sie nie budzi Pozarlbym teraz mowe stu tysiaca ludzi Jak w grobie glucho Slychac dzwon na jutrznia Ktos mi przez ucho Do mozgu sztylet wbija Jezus Maryja wymawiajac ostatnie slowo pada bez czucia krzyzem na bagnecie u drzwi sypialnego cara pokoju Car wychodzi z sypialnego pokoju z lampa nocna w reku CAR Slyszalem jakis stuk i czulem we snow burzy Jakby mie ktos za gardlo cisnal szarfa Czulem co niegdys ojciec moj lecz czulem dluzej Czyz zawsze sen ma byc sumnienia harfa Po ktorej graja wichry strachu Idzmy Lecz nie znam drog zabladze w gmachu chce isc i potyka sie o lezacego Kordiana Coz to co to sie znaczy tu trup jakis lezy Z bagnetem w reku mundur polskich ma zolnierzy Ze szkoly podchorazych Pewnie stal na warcie I szedl do mnie zabijac Padl na samym progu Wszak brat mi za nich reczyl Kusicielu czarcie Nie natracaj mi na mysl brata w kazdym wrogu Pokazujesz mi brata nie to byc nie moze O gdyby wstal ten czlowiek i przemowil slowo Cieply Wstan mow bo szpada gardlo ci otworze Mow czy to brat ci kazal szpada rani w reke Kordiana ktory oczy otwiera KORDIAN z oblakaniem Z pochodnia grobowa Trupy w oknie CARPrzemowil Otworz jeszcze usta Wymow brat slowo krotkie brat KORDIANBlady jak chusta Car spi Jezus Maryja swit zaczal pobielac CAR Nic z niego sie nie dowiem ni z ust ani z twarzy O to brat brat moj pewnie wola Strazy moja strazy Wbiegaja zolnierze Car pokazuje na Kordiana Jesli nie zwaryjowal ten zolnierz rozstrzelac SCENA VI SZPITAL WARIAToW Widac klatki w ktorych siedza lancuchami powiazani waryjaci niektorzy chodza wolno Kordian lezy na lozku w goraczce Dozorca szpitalu Doktor obcy DOZORCA do Doktora Wacpan przyszedles zwiedzic szpital waryjatow DOKTOR Oto jest pozwolenie daje dukata DOZORCAZ podpisem dukatow Wolno panu gdzie zechcesz zazierac do klatek Tu waryjaci dalej sala waryjatek Caly szpital rozloze jak zegar po sztuce Pan zapewne w medycznej cwiczysz sie nauce DOKTOR Tak DOZORCAJakiez systemata pan doktor zachwala DOKTOR Macanie glow DOZORCARozumiem to systemat Galla DOKTOR Tak DOZORCACiekawosc mie bierze czy sie pan przekona Z glow ktora tutaj glowa najostrzej szalona DOKTOR O ja odgadne z twarzy sadem Lawatera wskazujac na Kordiana Ot ta DOZORCAWzrok eskulapa niedobrze przeziera Ten mlodzieniec wszedl tutaj bo cesarz osadzil ze musi byc szalony lecz cesarz pobladzil Ten mlody ma goraczke lecz rozsadek zdrowy Zdrowszy niz twoj doktorze niz moj nawet DOKTORNawet DOZORCA Ha obrazilem ciebie paluszku Gallowy Chcialbys mi ostrym slowkiem odpalic wet za wet I abys dowiodl ze ten mlody pstro ma w glowie Moze dowiedziesz zem ja szalony DOKTORKtoz to wie Pozwol mi pan zapalic cygaro hawanskie DOZORCA Nie mam ognia rzucajac dukat Do krocset dukat dlon mi piecze DOKTOR podejmuje dukat i zapala przy nim cygaro potem go oddaje Dozorcy Dziekuje DOZORCAO na Boga to sztuki szatanskie DOKTOR Tak ci sie to wydalo rozumny czlowiecze Patrz dukat zimny jak lod pali bo czerwony DOZORCA Czy mi sie zdalo czym ja doprawdy szalony Niech mie Najswietsza Panna w swej opiece trzyma DOKTOR Nie patrz nigdy na dukat rozsadku oczyma Dukat jest elementem zywiolem DOZORCAPrawdziwie Odejsc musze gdy slucham rozum sobie krzywie Dozorca odchodzi DOKTOR Wypedzilem go przecie jutro oszaleje Myslac o tym dukacie teraz mam nadzieje ze sam na sam z szalonym pogadam mlodziencem siada na lozku Kordiana KORDIAN Ktos ty jest brat moj krewny DOKTORJestem zapalencem KORDIAN Musiales sie wiec chyba urodzic dzis rano Wszyscy dotad mowili zem jeden na swiecie DOKTOR Ciebie znali mnie jeszcze dotad nie poznano Siedzialem sobie cicho zamkniety w sztylecie KORDIAN Daj mi pic mam goraczke slow twych nie rozumiem DOKTOR Natez uwage jasno tlumaczyc sie umiem Ale natez uwage mocno mocno mocno KORDIAN Natezylem Znam ciebie DOKTORW godzine polnocna Wychodzilem z sypialnej cesarza komnaty KORDIAN Coz tam robiles DOKTORHa nic polewalem kwiaty KORDIAN Co Owe drzewa pelne uszu bez jezykow DOKTOR Tak to klony a inne rosna w lisc krzyzykow Jak gwozdziki maltanskie inne jako trzciny Pelne kolan i puste a cesarza syny Na pustych kolankowych trzcinach grac sie ucza KORDIAN Czemu twoje wyrazy tak brzecza i hucza Gadaj ciszej Czy jakiej nie umiesz modlitwy DOKTOR Umiem jedna co ludzi popycha do bitwy KORDIAN Nie chce za glosna bedzie a moze bezbozna DOKTOR To modlitwa turecka jak ksiezyc dwurozna Jednym rogiem zabija wroga drugim siebie KORDIAN Wszak potrzeba bic wrogow DOKTORWiem o tej potrzebie Narod ginie dlaczego aby wieszcz narodu Mial tresc do poematu a wieszcz rym odlewal Aby nieliczna iskre ognia posrod lodu Z piesni wygrzebal aniol i w niebie zaspiewal Widzisz jak cenie wieszczow gromowladne plemie KORDIAN Nie to nie tak inaczej idz z nieba na ziemie DOKTOR Rozumiem Hymn aniola w wieszcza sie przelewa Zaspiewal narod ginie bo poeta spiewa KORDIAN Glupis Mow co ze starych testamentow ksiegi DOKTOR Faraon kiedy stanal na szczycie potegi snilo mu sie ze siedem wypasionych wolow Siedem chudych pozarlo KORDIANNie to nie tak bylo DOKTOR Ale tak jest zapytaj potomka Mogolow KORDIAN Mow o czym innym Pismo swiete mie zabilo Czy nie jestes botanik DOKTORzadam tajemnicy A zwierze sie zem wcale nowe odkryl ziele Rosnie na moim oknie w rycerskiej przylbicy Posiane w stu miast dawnych ostyglym popiele Wkrotce jak sie spodziewam wyda paczek liczny Jak mysli milijonow a potem kwiat sliczny Czerwony jak krew ludzi a potem nasienie W strakach wielkich zawarte ktore pekna z trzaskiem Jak milijony harmat Wpadasz w zachwycenie Oczy twe poetycznym zaplonely blaskiem KORDIAN Czy ta roslina kwitnie plemi sie DOKTORJuz wschodzi KORDIAN Wschodzi dopiero DOKTORTak jest a ze mroz jej szkodzi Wiec ja do czasu garnkiem przykrylem kuchennym KORDIAN Dreczysz mie nudzisz lamiesz gryziesz jestem sennym Gadaj mi nie o kwiatach DOKTORTrzy sa elementa Ktore skladaja rozum trzy wielkie myslniki Przez nie wytlumaczona jasno Trojca swieta Myslnik jednosc urodzil wielosci liczniki Z nieskonczonosci starszej okreslnosc wyplywa A zwiazek miedzy nimi mysl co porownywa Jest trzecim elementem z trzech trojca sie sklada Bez wyobrazen liczby wnet jednosc upada Bez okreslnosci bytu nieskonczonosc niknie Wiec jedna rowna drugiej jak Ojciec Synowi Wzglednosc ich dala zycie swietemu Duchowi A wszystkie trzy idee sa trojca rozumem KORDIAN Napelniles mi uszy oceanu szumem Mam goraczke Czlowieku co prawisz u kata DOKTOR Wylecze ciebie Teraz o stworzeniu swiata Czy o stworzeniu ludow swiat przed ludzmi ginie Ziemia to orzech w chmurnej zawarty lupinie Bog przez szesc dni wiekowych stwarzal ziemskie ludy W pierwszym dniu stworzyl panstwo modlace sie Judy To byla ziemia na niej wyrosly narody W drugim dniu porozlewal wschodnich ludow wody W trzecim jak drzewa greckie wyrosly plemiona W czwartym dniu zaswiecilo z gor Sokrata slonce W piatym wzlecialy orlow rzymianskich znamiona To byly ptaki a na dnia piatego konce Padla noc wiekow srednich dluga zachmurzona W szostym czlowieka zlepil Bog Napoleona Dzis dzien siodmy Bog reke na reke zalozyl Odpoczywa po pracy nikogo nie stworzyl KORDIAN lzesz podly Kazdy czlowiek ktory sie poswieca Za wolnosc jest czlowiekiem nowym Boga tworem DOKTOR Cha cha wolnosc gancarskie kolo dzis pokreca Dobrze mowisz te kolo nowym idzie torem Wyda gliniany garnek KORDIANWyda wielkich ludzi DOKTOR Widzisz jak ci sie plomien goraczkowy studzi Gadasz wcale do rzeczy KORDIANSluchaj powiedz szczerze Czy nie widziales nigdy czlowieka aniola Co swe cierpienia ludom przynosi w ofierze I gromom spadajacym wystawia cel czola I smierc za Zbawiciela ponosi przykladem Za lud cierpiac DOKTORTen czlowiek szedl tu moim sladem Zawolam go wola dwoch waryjatow jeden z nich trzyma rozkrzyzowane rece drugi jedna reke podniesiona ma do gory Dwoch widzisz za lud cierpia oba A jak cierpia powiedza abys sam ocenil do waryjata z rozkrzyzowanymi rekoma Bracie powiedz mi cos ty za wielka osoba PIERWSZY WARYJAT Jam nie osoba jam sie dawno w krzyz zamienil Ja bylem krzyzem w Chrystusa mece Do mnie zmarlego przybili A jam Go zamiast cwiekow unosil za rece Jak male dziecie gdy kwili Jestem krzyzem gdy papiez daje krzyza drzewo Nie wierzcie ja mam nogi reke prawa lewa Nic ze mnie nie ubylo niech kto czesci liczy smutnie mowi odchodzac Boze odwroc ode mnie ten kielich goryczy DOKTOR do Kordiana Widzisz on sie poswiecil za lud KORDIANZwaryjowal DOKTOR do waryjata z podniesiona reka A ty czemus tak reka w niebo wygorowal DRUGI WARYJATCiszej mow Nieba sufit lazurowy Trzymajac na tej dloni zaslaniam swiat caly Niebo slonce ksiezyc bialy Chca upasc ludziom na glowy Lecz ja stoje pod nieba nachylonym stropem Znuzony teskny bezsenny Modlcie sie do mnie jam zbawca codzienny Zaslaniam ludy przed nieba potopem spijcie ludzie dobrej nocy odchodzi DOKTOR A coz to wielki czlowiek za lud sie poswiecil KORDIAN To waryjat DOKTORBluznierstwa rzucasz z ustnej procy KORDIAN To waryjaty oba i tys sam mozg skrecil DOKTOR A coz wiesz ze nie jestes jak ci oblakani Ty chciales zabic widmo poswiecic sie za nic O zlota rybko w krysztalowej bani Tlucz sie o twarde brzegi niewidzianych granic Maly krysztal powietrza w ktorym pluszczesz skrzela Jest wszystkim a swiat caly nicosci topiela KORDIAN Mysle DOKTORWiec swiat jest mysla twoja KORDIANCierpie DOKTORNie mysl KORDIAN Nie moge DOKTORMozesz sposob niemyslenia przemysl Oszalej bedziesz swietym w Stambule KORDIANSzatanie Przyszedles tu zabijac duszy mojej dusze Ostatni skarb wydzierasz wlasne przekonanie Ostatni promien gasisz DOKTORGline boska krusze KORDIAN Niechaj Bog litosciwy wyrwie z twej paszczeki Wielki Ksiaze Konstanty wpada z zolnierzami i wskazuje na Kordiana WIELKI KSIaze Wziasc go prowadzic zaraz na smierc i na meki KORDIAN To glos ludzi o Boze raczyles mie przecie Choc smiercia wyswobodzic od tego czlowieka pokazuje na miejsce z ktorego Doktor zniknal Gdziez on gdziez on WIELKI KSIazeSkoro go w mundur ubierzecie Prowadzic na Plac Saski wychodzi KORDIANGdziez on zOlNIERZKsiaze czeka SCENA VII PLAC SASKI Wojsko polskie jeszcze nie ustawione W jednej stronie placu widac grono jeneralow posrod nich Car Wielki Ksiaze Konstanty niecierpliwy przechadza sie Z dala naokolo placu lud warszawski CHoRTysiace zolnierzy bagnetow tysiace Obwisle sztandary bagnety nie drzace Cicho jak w ostatni sad WIELKI KSIaze komenderujac Do frontu rownac front CHoR W jeden rzad dlugi prosty piechota sie zwarla Gdybys o cal z szeregu wykazal piers cara A z drugiej strony szyku mial Tella Szwajcara Strzala by sie o kazda piers polska otarla I nie raziwszy zadnej zbila jablko carskie WIELKI KSIazeGrac CHoRI zagrzmialy muzyki janczarskie Ucichly znowu daja glos carowi CAR do zolnierzy Zdrowiscie dzieci GlOS zOlNIERZYZ laski Boga zdrowi CHoR Co powiedzieli gwarem Bog tylko zrozumie Jak modlitwe rozbita w morza gluchym szumie Szesciu zolnierzy przyprowadzaja bladego Kordiana Stawia przed Carem Wielki Ksiaze przybiega z wsciekloscia WIELKI KSIaze do Kordiana pieniac sie Ha psie polski przyszedles czemus taki blady Przewidziales co czeka Kacie roskolniku Ty nosisz szlify precz precz precz Rozciskam gady Rzuce cie pod kopyta trojrzednego szyku Albo tu zwale w piasek i moja ostroga Napisze wor na czole Car ciebie darowal Zemscie mojej Car ciebie sam w grobie pochowal Z ksiazecej dloni diably wydobyc nie moga CAR na stronie Mysli ze mie oszuka WIELKI KSIazeDac tu cztery konie Ha ty psie masz goraczke ale cialo zdrowe Kazdy z czlonkow zostawisz na konskim ogonie A kon moj najsilniejszy zerwie z karku glowe Milczysz Ha ja sie wsciekne ten pies ciagle milczy uderza kulakiem w piers Kordiana Sluchaj do twego ciala glod uczulem wilczy Kasalbym zgrzyta zebami Cha cha Carze lubisz konne sztuki Pokaze ci ogromny skok Zniesc karabiny Ustawic w piramide posczepiac za kruki Ostrzem do gory zwiazac jak snopy jak trzciny zolnierze ustawili piramide z karabinow Teraz psie siadaj na kon i lec z nim do diabla Ty milczysz co Na widok dusza ci oslabla Myslisz ze sie zlituje Wszak poswiecam konia Konia poswiecam slyszysz A ciebie No w droge No ruszaj ruszaj ruszaj Czemuz traba slonia Wziasc ciebie i na kolce zarzucic nie moge Wrzucilbym ostygajac No posluchaj Lachu wstydem plone Mowilem o Polakach ze chlopy szalone Gotowi z krolewskiego zamku w Wisle skoczyc z wsciekloscia Skacz bo kaze cie w lochy Karmelitow wtloczyc Glodem zamorze wsadze pomiedzy szkielety proszacym tonem No Lachu jesli zywy przeskoczysz bagnety To daruje ci zycie KORDIANDzieki ksiaze dzieki zes mi powiedzial wszystko Gdyby dar zywota Mozna zyskac ruszeniem palca u tej reki To nie ruszylbym palcem WIELKI KSIazeBoi sie holota CAR Jesli o to ci chodzi recze ze choc zdrowy Jako ptaszek przelecisz nad las bagnetowy To kule cie nie mina Ksiaze on sie boi WIELKI KSIaze Widzisz wiec car zareczyl zginiesz martwy stoi zolnierze kto z was skoczy dam krzyz swietej Anny swietego Stanislawa jesli wyjdzie ranny Tysiac zlotych pensyji tysiac dwa tysiace Cztery tysiace O wy psy nie psy zajace Polaki KORDIANNiech mi konia podadza siada na konia i odjezdza w koniec placu WIELKI KSIaze wola Kurute Kuruta O gdyby on przeskoczyl KURUTATen czlowiek wart knuta WIELKI KSIaze Niechaj przeskoczy sluchaj ja chce niech przeskoczy Car ujrzy jak moj zolnierz nad Moskale lotny Patrz jedzie zatrzymal sie tam obraca oczy Do ludu tam lud stoi cichy czarny blotny marszczy sie jak tygrys Nie lubie tego ludu Patrz chustkami wieje Kapelusze podrzuca Kruta masz nadzieje KURUTA Jak wasza ksiazeca mosc WIELKI KSIaze gwaltownie Patrz patrz piasku chmura Nie widze Spinaj konia Ha przeskoczyl WOJSKO krzyczy Urra LUD krzyczy z dala zyje zolnierze przyprowadzaja chwiejacego sie Kordiana ksiaze bierze go w swoje objecia WIELKI KSIazeCoz ci moj druhu No no chwat mlodzieniec Nieprawda kon moj zartki skacze jak szaleniec Musiales nie czuc skoku Wasza mosc cesarska Widziales Odprowadzic konia niech wyparska do Kordiana Recze za twoje zycie idz tys chory senny Wziasc go odniesc do lozka Odprowadzaja Kordiana CAR do jeneralow tak ze ksiaze nie slyszy Zlozyc sad wojenny Godzil na moje zycie Rozstrzelac WIELKI KSIaze wesolo Trebacze Niech graja Dabrowskiego ksiaze sam poskacze Parada na Placu Saskim SCENA VIII Izba klasztorna obrocona na wiezienie okno kratowe stol i lozko drewniane Kordian skazany na smierc gada z Ksiedzem zakonnym Grzegorz stary sluga chodzi po pokoju ze lzami w oczach GRZEGORZ do siebie Ten ksiadz juz od godziny dreczy mego pana Ot dajcie mu przed smiercia pokoj dajcie pokoj Jaki tam Bog powiedzial Dziecko w wiezy okuj Nie ma Boga przystaje do cechu szatana KORDIAN Grzegorzu modl sie za mnie Grzegorz jak skarcone dziecko pada na kolana i modli sie Kordian kleka u stop Ksiedza ten blogoslawi i mowi podnoszac Kordiana KSIaDZSynu powstan z prochu I lec do Boga ale przebacz swiatu Bog cie wyrywa z lwiej paszczy i z lochu W ktorym bys uwiadl na ksztalt mdlego kwiatu Teraz moj synu przed wiecznosci droga Nie masz co komu przekazac na ziemi KORDIAN Nic KSIaDZI nikogo na ziemi KORDIANNikogo KSIaDZ Nie byliz ludzie przyjaciolmi twemi KORDIAN Nikt KSIaDZTys mi tego nie powiedzial grzechu Zlituj sie nad nim Boze Wielki Boze KORDIAN Nim zimne cialo do grobowca zloze Jakis glos teskny slysze w duszy echu Pamiatek wola i sladu na swiecie KSIaDZ I to grzech synu Wy mlodziency chcecie Schodzac ze swiata slad wieczny zostawic Mysla wypalic lub mieczem wykrwawic Po coz ta zadza Ani te opady Lisci uwiedlych chciwa rola zbierze Ani pomoga duszy jak pacierze W ustach przechodnia I po coz te slady Jam cie zasepil przebacz bo ja moze Jestem za stary a ty dziecie wiosen Wiec nie rozumiem Sluchaj przy klasztorze Jest ciemny ogrod szpalerami sosen Roznie pociety dzisiaj w tym ogrodzie Zasadze roze miesieczna i twojem Nazwe imieniem by zakwitla w chlodzie Posepna blada KORDIANNiech ci pociech zdrojem Bog wynagrodzi I nazwiesz te roze Moim imieniem I moze nie zwiednie Ksiadz odchodzi Splyncie sie teraz w jednej myslnej chmurze Wszystkie sny marzen latajace blednie I badzcie ze mna Niebo ty mi zapal Slonce i ksiezyc i gwiazdy bo konam Bo tam przed ludzmi chocby wbity na pal Zamkne cierpienia i bole pokonam Lecz tu lez moich duma nie zatrzyma O gdybym wiedzial ze tak bez powrotu Ziemie zegnalem przed chwila odlotu Patrzalbym na swiat innymi oczyma Dluzej ciekawiej a moze ze lzami Bo tam pomiedzy ogrodu kwiatami Jest pewnie piekny kwiat a ja go nie znam Moze dzwiek jaki nowy struna daje A jam nie slyszal Czegos mi nie staje Ludzi znac nie chce lecz niech sie obeznam Z ziemia piastunka ludzi O ty ziemio Bylazes dla mnie piastunka troskliwa po chwili ze wzgarda Niech sie rojami podli ludzie plemia I niechaj plwaja na matke niezywa Nie bede z nimi Niechaj z ludzkich stadel Rodza sie ludziom przeciwne istoty I swiat nicuja na zla strone cnoty Az swiat jak obraz z przewrotnych zwierciadel Wroci sie w lono Boga niepodobny Do tworu Boga Niechaj tlum ow drobny Jak mrowki drobny ludem siebie wyzna Nie bede z nimi Niech slowo ojczyzna Zmaleje dzwiekiem do trzech liter cara Niechaj w te slowo wsieknie milosc wiara I caly jezyk ludu w te litery Nie bede z nimi Niech szubienic drzewa W ogrodach miejskich rosna jak szpalery Niech sie w ogrody takie tlum wylewa smiechom przyjazny a lzom nienawistny Niech nianki w ogrod szubienic bezlistny Prowadza dziatki by tam dla zabawy Grzebaly piasek krwia meczenska rdzawy Nie bede z nimi O zmarli Polacy Ja ide do was Jam jest ow najemny Ktoremu Chrystus nie odmowil placy Chociaz ostatni przyszedl sadzic grono A ta zaplata jest grob cichy ciemny Tak wam placono GRZEGORZ Panie nie moge skonczyc pacierza co kaze Przebaczyc wrogom Bog ich na ziemi ukarze Oj paniczu moj drogi na coz tobie bylo Ten pistolet przykladac do bialego czola Pamietam w lesie oko miesieczne swiecilo Szedlem a ciagle za mna ktos Grzegorzu wola Szedlem po lesie nagle widze me dzieciatko Na wrzosach krew czerwona plynie jak rubiny KORDIAN Nie wspominaj mi o tym GRZEGORZSzatanska pieczatka Pan naznaczyles czolo giniesz z owej winy Widzi pan Czlowiek siebie nad brata miluje Gdy Bog karal Kaima a on zabil brata Wiec kazdy co sie kula zabija lub truje zatrzymuje sie i z rozpacza Przewidzialem nieszczescie lecz smierc z reki kata O o o Panie drogi pociesz mie mow do mnie Pisarzowi napisac kaze twoje slowa W zyciu je stary Grzegorz na piersi przechowa Kaze je dzieciom w grobie polozyc kolo mnie Blisko bo slowa dziecka to staremu kwiaty KORDIAN Czy ty masz dzieci GRZEGORZOch mam syna KORDIANCzy zonaty Grzegorz daje znak glowa ze tak Wiec jesli sie synowi twemu syn narodzi To go ochrzcij imieniem moim Kordian GRZEGORZPanie Bede plakal wolajac na wnuczka Kordianie KORDIAN O nie tak nie nazywaj imie mu zaszkodzi Nie nazywaj Kordianem GRZEGORZPaniczu moj drogi Nie wydzieraj cos dawal jam sie juz oswoil Z ta mysla ze moj malec choc nedzarz ubogi Ja go bede nazywal Kordian jesli zbroil Ja go nie bede karal Niech rosnie jak kwiatek Kordianek maly moj Kordianek moj blawatek smieje sie ze lzami w oczach O panie panie czemuz ty go nie zobaczysz KORDIAN Boze dziecka za imie ukarac nie raczysz Ani mu stworzysz zycie rowne memu zyciu To dziwne ze jak czlowiek tonacy w rozbiciu Chwytam sie kazdej slomki szukam przezyc siebie zamyslony Wiec gdy mi wezma zycie a starzec pogrzebie Kiedys za blednym dzieckiem po lakach lub w borze Glos matki wolac bedzie Kordian Kordian dlugo Dziecie smiechem odpowie nad kwiecista struga A posrod ciemnych murow gdzies w cichym klasztorze Roza moja zakwitnie Ksiadz w czarnym habicie Pacierze nad nia zmowi Wiec roza i dziecie Oficer wchodzi z Ksiedzem zaplakanym KSIaDZ Synu KORDIANNa jaka ide smierc OFICERNa rozstrzelanie Grzegorz pada na kolana Kordian bierze w obie rece jego siwa glowe i calujac mowi przerywanym glosem KORDIAN Badz zdrow moj wierny ojcze odchodzi GRZEGORZ wyciagajac rece Panie panie panie pada na ziemie Potem zrywa sie i wybiega spiesznie za Kordianem SCENA IX POKoJ W ZAMKU KRoLEWSKIM CAR sam Nudno Szkoda zem puscil tego szambelana Co jak mops na dwu lapach przede mna tancowal Skacz skacz skacz Rad bym dostac Machmuda sultana Aby skakal przede mna Bede go czestowal Dymami siarki prochu az w dymie udusze patrzy na sciany Coz to na scianach gmachu pyl spostrzegam brudny Tam w koncu pajak sidla zastawuje musze Pyl pyl Ten pyl mie bawi swiadczy gmach odludny To chwast na grobie wroga Polska juz ostygla Umarla i na wieki Jak magnesu igla Na polnoc obrocona w Sybir patrzy mrozny Z dala trup tego kraju zdawal mi sie grozny Marzace o podbojach mysli nieraz zwichnal Przyjechalem trup zadrzal nawet sie usmiechnal lez nie widzialem domy kobiercami kwietne Dalej wiec Europe jak jablko rozetne A noz zatruty obie zatruje polowy Krole dajcie mi poklon koronami z glowy Ha ha albom ja wielki albo swiat ten maly Albo glupi swiat caly albom ja rozumny Czesc ogromnego kraju Szach mi oddal dumny Garsc tej ziemi kazalem splomienic w krysztaly I krysztalowe loze Szach dostal i wdzieczny O wielki synu slonca o bracie miesieczny Czy ci nie zimno w lozu krysztalowym cara Na zachodzie stuglowa wyrasta poczwara Lecz wkrotce w petersburgskiej kaze ulac hucie loze drugie z krysztalu dla ludow zachodu Miare na dlugosc wezme z moskiewskiego rodu A ktory narod dluzszy nad loza okucie Krysztalu nie rozciagne lud skroce o glowe Ludy poszle wam poszle loze krysztalowe Ktoz to Brat moj Ksiaze Konstanty wbiega zadyszany Jak sie masz Kostusiu co slychac WIELKI KSIaze Wasza cesarska mosc niech CARNie mozesz oddychac Widac zes sie tu spieszyl Czemuz ci tak spieszno Zapewne mi przynosisz jaka wiesc pocieszna WIELKI KSIaze Ha wasza cesarska mosc kazales CARMow smialo WIELKI KSIaze Rozstrzelac Ha CARTak mi sie bracie podobalo WIELKI KSIaze Niech wasza cesarska mosc odwola niech raczy Odwolac wyrok smierci CARKsiaze co to znaczy WIELKI KSIaze Prosze waszej cesarskiej mosci niech ten czlowiek zyje Nie tracmy czasu chwili mgnienia powiek Oto ulaskawienie pioro CARPioro moje Spisalem na wyroku smierci przy nim stoje WIELKI KSIaze Wasza carska mosc niech stawi zyda na papierze Byle podpis do krocset CARBracie mowmy szczerze Chcesz ocalic Kordiana WIELKI KSIazeChce chce chce CARI wlasnie Dlatego zginie WIELKI KSIaze z zadziwieniem Co Co CARBracie skonczmy wasnie Spac mi sie chce Ksiaze chodzi po sali widac w nim burze wscieklosci bierze z kominka porcelane i rozciska w dloni WIELKI KSIazeDlaczegoz wasza mosc cesarska Nie chce tej malej laski Jam ci tron darowal CAR Bracie pohamuj wscieklosc co nozdrzami parska WIELKI KSIaze Przebacz wasza cesarska mosc bede hamowal Lecz prosze niech ten czlowiek zyje CARTys morderca Jesli on nie morderca Odejdz bracie mily Nie chce mi sie zagladac w brudy twego serca Wolalbym dwumiesieczne rozrzucac mogily WIELKI KSIaze Co Nie rozumiem CARNo no idz i badz spokojny WIELKI KSIaze Bracie bracie z tygrysem nie zaczynaj wojny Jam ci tron dal na ktorym siedzisz ja przy tronie Leze jak lew brazowy jesli ja zawyje Jesli uslysza ludy ze lew ryczy zyje Ludy przypomna zem ja winien zyc w koronie A ty w stajni w kazernie musztrowac szeregi CAR Ksiaze widze ze wina przelales nad brzegi Co tys mi tron darowal Bylo go wziasc bracie Bos ty sie w purpurowej urodzil komnacie Sto dzial grzmialo nad twoja zlocista kolyska I dano ci greckiego cesarza nazwisko Lecz potem matka twoja zona Pawla cara Zbrzydzila cie wyrodku Tys mial nos Tatara Zamiast ssac lono tys je pokasal jak szczenie Wyrosles Przyszla matka i rzekla Tys glupi A tobie powiedzialo to samo sumnienie Rzekla ci Daj tron bratu rzekles Niech brat kupi Wiec kupiono u ciebie zrzeczenie sie tronu Bylo go wziasc a co by ci zostalo z plonu Czy smialbys w oczy matki spojrzec okiem cara A usmiech jej a slowo Tys glupi a czara Nalana zmarszczonymi rekami twej matki WIELKI KSIaze Carze carze trucizne schowaj na ostatki Znalem was dobrze katow bezczestnych i dumnych Was matka nauczyla zabijac slowami Dwoch bylo madrych trzeci glupi do rozumnych Ktos rzekl Waszego ojca udusim szarfami Odpowiedzieli Dobrze Poszli udusili Pomnisz Beningsen przyszedl i rzekl Pawla cara Udusilismy rzekli Amen Wiec zabili Sami zabili ojca a na szarfy kara Ha szarfy wyrzucili jak zuzyte sprzety Za granice moskiewskie na kraje sasiadow Darowali Europie gniazdo zoltych gadow A do lochu rzucili zewlok ojca swiety Zaledwo ksiadz odszeptal jeden pacierz predki Nie wyniesliscie trupa na tron zlotolity Bo spod nogi zabojcow wyszedl zmiety zbity Podobny do tygrysa z blekitnymi cetki Lecz narod krzyczal Syny wyscie nam ukradli Komedyja pogrzebu lzy wasze ksiazece I widok mily krolow co tak nisko spadli Wyniescie ojca cialo calujcie mu rece Bo my chcemy obaczyc jakie to sa cary Ktorych mozna zabijac bez sadu i kary Pamietasz jak zduszony kadzidel wyziewy Calowales te reke i calun zalobny A potem myles usta cala woda Newy O jak ty jestes bracie do ojca podobny Patrzec nie moge Zmyj twarz zmyj twarz podobienstwo Bo ja patrzec nie moge Bo rzuce przeklenstwo Ktore az Bog uslyszy CARTo krolewska zbrodnia WIELKI KSIaze A wszakze ci Sybircy ktorych karzesz co dnia Moga krzyczec z kibitek Carze z nami razem Jedz z nami bo zabiles ojca niechaj katy Pocaluja cie w czolo czerwonym zelazem Lecz ty lud trzymasz glupi bez zadnej oswiaty Kilka klosow z gwardyjskiej wyroslo rowniny Wiec na Turkow Michale wiedz ich on nie umie Wiesz czego chce po tobie Michal nie rozumie Glupcze krzyknales podsadz pod szeregi miny I wysadz na powietrze Brat Michal dwa palce Do czola poklon niemy i odszedl a w miesiac Pod gwardia zatopione saletry padalce Wybuchnely jak piorun az grunt musial przesiac Krwia ruska Car sie usmial i rzekl To pomylka A wiesz carze ze za to malo knuty zsylka Katorgi nawet malo CARBracie twego serca Powstydzilby sie moze najety morderca Przypomne ci zdarzenie WIELKI KSIazeCo jakie CARNie sklamie Znales mowi kilka slow do ucha Ksieciu WIELKI KSIazeCarze milcz milcz milcz CARNie az cie polamie Slowami knutowymi az czolo wypieke Do mozgu mysli twoich WIELKI KSIazeCarze ja sie wscieke Milcz CARMilczec Wszak nie jestem sumnieniem ksiazecia Ani pochlebca platnym WIELKI KSIazeNa wszystkie zaklecia Milcz CARGdzie sie owa piekna Angielka podziala Lat szesnascie dziecinna plocha jak snieg biala Z blekitnymi oczyma na balach szczesliwa Na pol smutna wesola mdlejaca i zywa Tak nieswiadoma uczuc i swiatowej burzy ze moglaby sie kochac sercem w bialej rozy I bronic sie kotara zakrytego loza Przed roz kwitnacych wzrokiem Ksiaze siada i trzyma oczy wlepione w sciany Na nia reka boza Wysypala brylanty wszystkie i gwiazd ognie Lekki twor krysztalowy zlamie sie nie pognie Tak wlasnie ona WIELKI KSIazeOna widze ja CARW dzien pewny Przed dom Angielki dworska zajezdza kareta Zapraszaja lokaje na bal do krolewny W lekkich szatach niemyslna jak motyl kobieta Przyjezdza wioda w zamek w nieznane komnaty Pyta gdzie bal gdzie swiatla gdzie muzyka kwiaty Wszedzie cicho prowadza wiesz gdzie wprowadzona Nie starles jeszcze z czola sliny ktora plwala Msciwy wolasz zolnierzy wscieklych rota cala Wali sie WIELKI KSIazeNie koncz carze bo ci jezyk skona CAR Siedz i sluchaj Wiem koniec zabawnej powiesci Na piekny zart sie zdobyl lubownik niewiesci Jak ukryc trupa lato nie wlozyc do lodu A trzeba skryc przed carem przed poslem narodu Z ktorego ksiaze ukradl czlowieka gdziez schowac Jeden z przyjaciol ksiecia podjal sie uslugi Nie zaniedbal wszelako wlosow przemalowac Twarzy przeksztalcic potem jak Pylades drugi Wziawszy odziez bogata krzyze tytul grafa Najal w miescie czesc domu i zaplacil z gory Do pokojow z meblami weszla wielka szafa Co bylo w szafie nie wiem odzwiernego cory Myslaly ze w niej szaty wieszano dziewicze Zamknawszy drzwi na zamek zniknal Pylad wierny Uplywa tydzien drugi szmery tajemnicze Przez szpary do pokojow zaglada odzwierny Nikogo nagle krzyknal Zaraza zaraza Wiec drzwi wywalil z szafy odbija zelaza Okropnego cos razem wszystkie zmysly bije W szafie szkielet czlowieka topi sie i gnije Na trupie zapomniany brylant ogniem blyska Ten pierscien mowil i dwa powiedzial nazwiska Jej i twoje WIELKI KSIaze budzi sie z glebokiego oslupienia i mowi z wyciem stlumionym zrywajac sie z krzesla Ha carze carze znasz morderce Ja ci musze te slowa nazad w gardlo wdlawic Polknales tajemnice i nie mozesz strawic Pomoge mieczem Ona w sercu wydre serce Ona w mozgu wiec z mozgiem na sciany rozprysne Czy wiesz ze skoro szpada z okna tego blysne Wnet czterdziescie tysiecy bagnetow porusze Na co ja ci na gardle siade i udusze Do szaf zamkne krolewskich i wyjde wesoly Na ulicach Warszawy tlum ludu natrafie Cha cha cha zapytaja gdzie brat gdzie car W szafie Cha cha Cara zamknalem jak miecz kata goly W pochwe zgnilizny Cha cha niechaj go rdza toczy Niech lud czuje w powietrzu A co drzysz moj bracie Wiesz zem silny jak tygrys wiesz ze w tej komnacie Jestes sam na sam ze mna A co patrz mi w oczy Car spoglada w oczy brata i patrza dlugo na siebie jeden drugiego chce wzrokiem przelamac Konstanty pierwszy spuszcza oczy i oddala sie chodzi po sali Car uwaza kazde jego poruszenie i mowi do siebie CAR Dobrze wyszedlem calo ta moskiewska zmija Buntu dzwignac nie mogla mysla sie zabija Gdyby zamiast slow szpady dobyl juz bym nie zyl Zamyslony w zmarszczone czolo sie uderzyl Musze te mysl uprzedzic Konstanty WIELKI KSIaze odpasuje szpade i podaje bratu Niech wasza Cesarska mosc te szpade wezmie CARBrat przeprasza Konstanty stoi milczacy z czolem spuszczonym ku ziemi Car bierze szpade jego potem podpisuje ulaskawienie Kordiana i zatknawszy je na koniec szpady podaje ksieciu mowiac Wez je razem ze szpada Ksiaze schyla glowe bierze szpade potem dzwoni gwaltownie Adiutant wchodzi ksiaze daje mu ulaskawienie WIELKI KSIazeLec na plac Marsowy Wez mego konia zabij w galop a lec ptakiem Zanies to Biada jesli wlos z Kordiana glowy Spadnie nim ty dojedziesz Adiutant wychodzi CAR sciskajac dlon wsciekle Moj brat juz Polakiem SCENA OSTATNIA PLAC MARSOWY Z dala widac Kordiana przed plutonem zolnierzy Na przodzie sceny Lud rozmawia PIERWSZY Z LUDU Patrz teraz kat nad glowa lamie lsniaca szpade DRUGI Z LUDU Jaki to krzyk czy krzyknal PIERWSZY Z LUDUNie usta ma blade I nic nie mowi ale gdy kat szpade lamal Jakis starzec padl z jekiem moze stary sluga DRUGI Z LUDU Wiec mu wzieli szlachectwo TRZECI Z LUDUDekret dobrze sklamal On jako chlop nie pojdzie do chlopskiego pluga Plug po nim orac bedzie PIERWSZY Z LUDUChca zawiazac oczy Nie pozwolil DRUGI Z LUDUOficer wystapil po przedzie Juz ma komenderowac cos mi serce tloczy Podniesli bron do oka KRZYK W TlUMIEStoj Adiutant jedzie PIERWSZY Z LUDU Oficer go nie widzi reke podniosl w gore